Prąd będzie drogi, coraz droższy

Jerzy Dudała
 
Nie radzimy sobie z racjonalnym traktowaniem wyzwań z potrzeby ochrony środowiska
i klimatu a naszym narodowym interesem. Zapętleni jesteśmy okrutnie i nie pomogą tu trudne i kosztowne przekształcenia energetyki oraz górnictwa bez uczciwego i stanowczego postawienia wspólnotowym partnerom naszej niezbywalnej doktryny bezpieczeństwa energetycznego kraju - zaznacza w rozmowie z portalem WNP.PL Herbert Leopold Gabryś, przewodniczący Komitetu ds. Energii i Polityki Klimatycznej przy Krajowej Izbie Gospodarczej (KIG), były wiceminister przemysłu odpowiedzialny za energetykę.
Herbert Leopold Gabryś wskazuje, że na energetykę węglową jesteśmy skazani jeszcze przez sporo lat.
Z wszystkimi konsekwencjami. Wysokimi kosztami klimatycznej polityki UE i opłatami za uprawnienia do emisji CO2.
- A do tego podwyższanymi co rusz standardami ochrony środowiska - zaznacza Herbert Gabryś.
Czy czeka nas gwałtowny wzrost cen energii elektrycznej w najbliższych latach?
- Tak i to w większej dynamice niż dotąd. Ceny energii elektrycznej zmieniają się i nie jest w tym nic niezwykłego. Różnie dla różnych grup odbiorców. Przypomnę zmiany cen rok do roku ogółem - dla uproszczenia uśredniając z różnych grup odbiorców w umowach kompleksowych. 
Aby zauważyć tendencje w nieco dłuższym horyzoncie czasu od 2011 roku do 2020. Otóż w 2011 roku zwiększyły się w relacji do roku poprzedniego o 5,2 proc. W 2012 roku skoczyły o 6,0 proc., aby w kolejnych dwóch latach nieco się zmniejszyć o 1,1 proc. i 3,5 proc. Potem w kolejnych latach o 3,5 proc. więcej, 1,0 proc. mniej i dalej 2,1 proc. więcej. W kolejnych dwóch bez istotnych zmian o 0,7 proc. więcej i 0,1 proc. mniej. Nie widać tu - aż do 2020 roku - czytelnej logiki zmian. Być może poza polityczną troską o „dobre samopoczucie” elektoratu.
A zatem?
- Zmiany kosztów wytwarzania energii elektrycznej w tym okresie nie miały tak zmiennego i nieprzewidywalnego przebiegu, aby uzasadniać taką huśtawkę zmian cen. Także udział kosztów pozyskania uprawnień do emisji CO2 po roku 2013 nie był taki znaczący, jak zmiany cen.
Szczególnie dla odbiorców przemysłowych i odbiorców domowych. Ci ostatni - przypomnę - także administracyjnie byli okresowo chronieni zamrożeniem cen. Tak się działo do roku 2020, gdy ceny uprawnień poszybowały w górę. Ostro i szybują nadal.
Ceny energii skoczyły w porównaniach jak wyżej o 14,2 proc. Dobry czas się skończył. Konsekwentna  antywęglowa polityka klimatyczno-energetyczna UE przynosi żniwa. Kosztowne. Nie tylko w trudnych społecznie procesach likwidacji górnictwa, a więc i energetyki węglowej.
I „wywalają się” co rusz deklaracje szybszych terminów jej likwidacji. Z zawołań zewnętrznych i naszych ambitnych strategów - w sprzeczności z dopiero co przyjętą Polityką Energetyczną Polski do 2040 roku. Także kosztowną - coraz bardziej w narracji z naszym otoczeniem zewnętrznym. To nie tylko problem odkrywki w Turowie. To problem wymykania się naszego wpływu na bezpieczeństwo energetyczne kraju z wykorzystaniem własnych zasobów.
A co do cen energii - to było jako tako, jest drogo i będzie dużo drożej. Głównie z przyczyn kosztów polityki klimatycznej i nakładów inwestycyjnych na transformację energetyki. 
Jakiego poziomu wzrostu należy się spodziewać?
- W tym kontekście znamienny niech będzie komentarz jednego z ważnych do nie tak dawna dla energetyki polityka. Przywołam z pamięci: „zarabiamy więcej, więc i płacić można więcej”. Moim zdaniem to najprostsza zapowiedź wielkości zmian cen energii w najbliższych latach.
Dobrego samopoczucia odbiorców finalnych energii może już być mniej. Szczególnie z grupy na niskim napięciu. Ceny będą rosły w najbliższych latach w skali zbliżonej do 10 proc. albo nieco więcej, aby w 2030 roku podwoić się w relacji do 2010 roku. Ze wszystkimi skutkami dla przemysłów energochłonnych i pojawieniu się w znacznie większej skali ubóstwa energetycznego części rodaków i z ciężarem odpowiedzialności za taki stan rzeczy!
Czy obecnie sytuacja w energetyce nie wymknęła się już spod kontroli?
- Wygląda na to, że może nie do końca. Widać przecież, co się dzieje. Ale widać dotkliwie - jak nigdy dotąd - brak doktrynalnych rozstrzygnięć co do strategii naszego bezpieczeństwa energetycznego. Na kilka dziesiątek lat - „świętych” zapisów dla wszystkich, niezależnie od politycznej farby.
Zmiany strategii energetycznej Polski są wymuszane nie tylko stanowieniami unijnymi. Wynikają także z wieloletniej indoktrynacji antywęglowej. Medialnej i nie tylko. Dziś, bez politycznej jednoznaczności i determinacji, nie do odrobienia. Możemy snuć różne pomysły.
Ale strategię energetyczną wyznacza filozofia polityki klimatyczno-energetycznej Unii. W szczególności kreowana przez kraje, które węgla już nie mają albo nie miały. A jeśli trochę jeszcze brunatnego, gdzieniegdzie, to spokojnie wykorzystują go w energetyce konwencjonalnej jako ubezpieczenie niestabilnej generacji OZO-wej.
I nie pozwalają na to, aby z zewnątrz jakikolwiek kraj im „wybrzydzał”. To sygnał, że nie radzimy sobie z racjonalnym traktowaniem wyzwań z potrzeby ochrony środowiska i klimatu a naszym narodowym interesem.
Zapętleni jesteśmy okrutnie i nie pomogą tu trudne i kosztowne przekształcenia energetyki oraz górnictwa bez uczciwego i stanowczego postawienia wspólnotowym partnerom naszej niezbywalnej doktryny bezpieczeństwa energetycznego kraju - po rok 40-ty, a być może i w mniejszej części trochę dalej.
Póki co tej doktryny nie widać.
Jakie zagrożenia dla całej gospodarki i rozwoju z tego wynikają?
- Na energetykę węglową jesteśmy skazani jeszcze przez sporo lat. Ze wszystkimi konsekwencjami. Wysokimi kosztami klimatycznej polityki UE i opłatami za uprawnienia do emisji CO2. Do tego podwyższanymi co rusz standardami ochrony środowiska.
Nie zastąpimy jej tak szybko - jak wielu marzy - energetyką atomową. Ani przyrostem nowych mocy gazowych. Nie widać sprawnych technologii akumulowania energii OZO-wej.  Nie może naszej generacji węglowej całkowicie zastąpić import.
Widoczne jest w ostatnich latach ograniczanie naszego eksportu energii elektrycznej i rosnący lawinowo jej import. Nic w tym złego, ale przyczyna takiego stanu rzeczy świadczy o tym, że tracimy stopniowo wpływ na to, co się dzieje.
Jesteśmy za drodzy, aby konkurować na otwartych rynkach energii. Drodzy będziemy nadal. Bo przyczyna w podatku emisyjnym. Ceny uprawnień „zabijają” konkurencyjność wielu gałęzi energochłonnych gospodarki w Polsce. Wyniosą się z Polski, jak wyniosły się z wielu krajów starej Europy. Tam, gdzie potrzeba ochrony klimatu, jest postrzegana racjonalnie. Bez wyzbywania się szans na rozwój na czas wychodzenia z kryzysów społecznych i gospodarczych kosztów pandemii.
Jakie czynniki będą w głównej mierze wpływać na podwyżki cen prądu?
- Każda megawatogodzina energii energetycznej ze źródeł nieemisyjnych jest pożądana. Ale każda z nich wymaga ubezpieczenia energetyką stabilną. Póki co - konwencjonalną. Oby o tym nie zapomniano. Także w zapowiadanej unijnej debacie w sprawie reformy systemu EU ETS.
Jedni - a są u nas tacy - upatrują w niej szansy na zmniejszenie uciążliwości dla generacji z paliw stałych. Miałoby być taniej w cenach uprawnień do emisji CO2 i mniej spekulacyjnych operacji dla podnoszenia ich cen. To mrzonki! Nie tędy droga w rozumieniu interesów liderów gospodarczych wspólnoty. Ma być drogo, ma być skutecznie i szybko. I tak pewno się będzie wskazywać w debacie. A nasz głos - i może jeszcze kogoś - będzie nieskuteczny.
No i co tu dużo gadać - kłania się nasza „impotencja” polityczna okazywania naszych racji i skutecznej obrony oraz ich wygrywania. Bez kompleksów! W zgodzie z priorytetami ochrony klimatu i stanu rzeczy naszej energetyki. To główne czynniki, które zdeterminują tempo i skalę podwyżek cen energii elektrycznej.