Bezruch

 Tytuł może dziwny, bo jakoś dużo w górnictwie się dzieje, przynajmniej medialnie. Z samochodu widzę rosnące na kopalniach zwały węgla, którym towarzyszą utyskiwania przedstawicieli związków zawodowych, że energetyka nie chce kupować węgla. I jakaś władza ma to zmienić.
Od kilku już lat przed wyłączeniem komputera zaglądam na stronę internetową Polskich Sieci Energetycznych i zajrzałem przed chwilą – niedzielny wieczór, więc przemysł jeszcze śpi. Wytwarzamy 18 GW energii elektrycznej, w tym aż 5,5 GW z elektrowni wiatrowych, ale zużywamy tylko 14,7 GW. Reszta to eksport energii elektrycznej. Trudno się więc dziwić, że węgla kamiennego i brunatnego energetyka zużywa mniej niż kiedyś i na cud nie ma co chyba liczyć. Obawiam się jednocześnie, że gdyby nagle zabrakło słońca i wiatru przez dłuższy czas, to górnicy węglowi zostaliby poddani trudnej próbie. Oby takiej próby nie było, ale słyszałem kiedyś, że dawno temu jesienią jeden z ministrów górnictwa stwierdził, że moglibyśmy fedrować więcej, ale brakuje wagonów. Kolejarze węglarki dostarczyli do kopalń, kosztem innych przewozów. No i węgla nie było…
Kiedy napisałem pierwszy tekst do „Górniczej”, wspomniałem, że chciałbym, aby ktoś rzetelnie ocenił stan polskiego górnictwa węglowego. Nie trzeba być wielkim fachowcem, żeby dostrzec, że rzeczywistość jakaś dziwna jest. Wydobycie spada, rosną zwały, czyli należałoby odpowiedzieć na pytanie: czy faktycznie tak już zostanie? Jeżeli tak, to trzeba to powiedzieć głośno, bo coś z tym fantem trzeba robić.
Kilka dni temu przeczytałem, że umowa społeczna z 2021 roku będzie dotrzymana. A ja mam wątpliwości, czy jest jeszcze dziś wykonalna. Mam wrażenie, że wiele kopalń, których rok zakończenia wydobycia został w umowie zapisany, nie da rady fedrować tak długo. Dlatego trzeba podjąć próbę rzetelnej oceny, gdzie jesteśmy i uczciwie o tym powiedzieć. Niepewność jest najgorsza i może powodować frustrację i gniew. Pojawiają się już propozycje przedłużenia wydobycia w niektórych kopalniach poza zapisy umowy, a zwały rosną.
Z drugiej strony KPEiK przedstawiony niedawno mówi, że w 2030 roku potrzebować będziemy między 22 a 30 mln t węgla. Zadajmy teraz pytanie, czy będziemy w stanie w razie potrzeby te 30 mln t wydobyć? W tym wszystkim nie widzę informacji o tym, jakiego węgla będzie potrzeba, bo to wszystko musi się jakoś spotkać. A stawką jest nasze bezpieczeństwo energetyczne, czego absolutnie lekceważyć nie wolno!
Niepokoi mnie też przebieg tego, co nazywa się transformacją energetyczną, bo to wszystko, co napisałem powyżej, musi być elementem tego procesu. Dziś odnoszę wrażenie, że nie ma koordynacji w tym wszystkim i budzi to moje poważne obawy. Chciałbym, aby było to tylko niedoinformowanie mojej skromnej osoby, ale w rozmowach ze znajomymi słyszę podobną troskę.
W czasie wizyt na cmentarzach nie mogłem nie spotkać ludzi, z którymi kiedyś fedrowałem. Poza pytaniami o zdrowie (a w pewnym wieku jest już w tym temacie do opowiadania bardzo dużo) i wspominaniem tych, którzy już na wiecznej szychcie, przewija się temat tego, co w górnictwie dzieje się dziś. Mimo że z górnictwem nie łączy nas już nawet deputat węglowy, a i nie ma już naszych Żywicielek, to była w tych rozmowach troska i niepokój. Nie potrafiłem dodawać otuchy, bo zbyt wiele niepokojących sygnałów dochodzi z naszego otoczenia. Chciałbym jednak wiedzieć, że nic nie jest pozostawione przypadkowi. Że jest jakiś ktoś, kto czuwa nad biegiem naszych spraw, i jest jakiś plan. Czułbym się pewniej, gdybym mógł go poznać i chyba nie wymagam zbyt wiele…