Właściwie miałem napisany inny tekst, ale w sobotni ranek przeczytałem na jednym z portali komentarz człowieka, który jakieś dwadzieścia lat temu był podsekretarzem stanu odpowiedzialnym za górnictwo węglowe. W swoim komentarzu zawarł on pytanie: jak długo władze będą tolerować… górników, którzy zarabiają dużo, a ich praca jest coraz mniej wydajna.
Ten komentarz nawiązywał do opublikowanych gdzieś w internecie danych dotyczących wyników polskiego górnictwa węgla kamiennego, w tym wysokiej straty i płac w branży.
Dane te nie napawają optymizmem, pisałem zresztą o tym tydzień temu. Jednak obarczanie pracowników całą odpowiedzialnością za to, co się dzieje w polskim górnictwie, uważam za draństwo. I to nie dlatego, że sam wiele lat temu związałem swój los z tą branżą i, choćby przez pisanie tych tekstów, nadal jestem z nim związany sercem. Zadam więc pytanie: czy to wina górników, że coraz więcej czasu swojej dniówki poświęcają na dojazd czy dojście do swojego stanowiska pracy, w którym z roku na rok warunki pracy są coraz cięższe? Powie ktoś, że moi koledzy górnicy, jak ja kiedyś, sami wybrali sobie ten zawód. To prawda i prawdą jest też, że podstawą decyzji nie był romantyzm. Górnikami zostawaliśmy, bo zawód ten już na starcie dawał dobre zarobki i perspektywę wcześniejszej emerytury. Kiedyś nieco łatwiej było o mieszkanie. Warunków tych nie stworzyli sobie sami górnicy, ale ktoś im je kiedyś zaoferował. Dlaczego dziś ktoś nawołuje do nietolerancji wobec górników? Może dlatego, że nieco uwiera sumienie? Wszak obecna sytuacja polskiego górnictwa węgla kamiennego to, oprócz stale rosnącej głębokości wydobycia i zagrożeń, także skutki różnych decyzji lub ich braku w przeszłości. A do tego dochodzi jeszcze sytuacja na rynku węglowym. Pisałem już, że rzeczywisty stan techniczny kopalń i dostępność ich zasobów wymagają rzetelnej analizy, bez niej wszelkie dyskusje o ich przyszłości są wróżeniem z fusów. Martwi mnie dryf branży i brak jakichkolwiek decyzji i działań. Wielu ludzi, z którymi rozmawiam, upatruje przyczyny braku decyzji i działań w trwającej obecnie kampanii wyborczej, ale sytuacja górnictwa już chyba nie pozwala na odkładanie działań na później. Jednym, a właściwie wieloma powodami są ludzie pracujący w górnictwie, którzy zasługują, aby poznać prawdę o swoich perspektywach zawodowych i życiowych. Innym, ale też ważnym powodem jest nasze bezpieczeństwo energetyczne, bo jeżeli elektrownie węglowe potrzebne będą dłużej, niż dziś zakładamy, to potrzebny będzie nam też węgiel. Tylko musimy wiedzieć skąd…
Dość już o sytuacji polskiego górnictwa węglowego, bo w mediach elektronicznych za dużo i bez optymizmu.
Kiedy pisałem o Tragedii Górnośląskiej, to jeden z kolegów poprosił, abym napisał coś o Westfalokach, czyli ludziach, którzy opuścili kiedyś Górny Śląsk po to, by podjąć pracę w kopalniach czy hutach Zagłębia Ruhry. Rozwijający się tam przemysł potrzebował fachowców i wielu Ślązaków dało się skusić znacznie wyższymi zarobkami czy perspektywami awansu zawodowego. Po I wojnie światowej i recesji wielu z tych ludzi trafiło też do francuskich kopalń, a po kolejnej wojnie wrócili do Polski. Jeszcze inni wrócili na Górny Śląsk już na plebiscyt i, przynajmniej niektórzy, nie głosowali za Polską. A niektórym w Zagłębiu Ruhry brakowało polskości i tworzyli tam polskie stowarzyszenia. Usłyszałem kiedyś, że wielka Borussia Dortmund miała się nazywać pierwotnie Polonia. Nie wiem, czy to prawda, ale brzmi fajnie. Chciałbym, żeby ktoś kiedyś opisał pokręcone losy dawnych i obecnych mieszkańców mojego Śląska.
Nie wiem, jak długo jeszcze będą pojawiać się moje teksty na gościnnych łamach TG i netTG.pl Gospodarka-Ludzie, ale coraz więcej pomysłów napotykam w temacie kopalń „życia po życiu”, czyli przyszłego wykorzystania infrastruktury wyłączonych z ruchu kopalń węgla kamiennego, i do różnych związanych z tym pomysłów chciałbym się odnieść, jeżeli dane mi będzie jeszcze coś napisać.
Jacek Korski