Jerzy Markowski
MOIM ZDANIEM
Należę do tej grupy ludzi, którzy nie odbyli zasadniczej służby wojskowej. Przyczyna prozaiczna, na Śląsku i w Zagłębiu bardzo powszechna - byłem reklamowany przez kopalnię, bowiem był taki okres w historii Polski, kiedy młodzi ludzie byli bardziej potrzebni na dole w kopalni niż na poligonach wojskowych, a wojna wydawała się nierealną perspektywą. Jednak życie dało mi wyjątkową okazję do poznawania problematyki obronności kraju. Stało się tak za sprawą sprawowanej przeze mnie funkcji sekretarza stanu z zakresem odpowiedzialności - bezpieczeństwo energetyczne kraju. Ta funkcja spowodowała, że znalazłem się - z urzędu - w składzie gremium wyjątkowego, jeżeli chodzi o kompetencje i doświadczenia, oraz wybitnego, jeżeli chodzi o kreowanie strategii, przeciwdziałania zagrożeniu dla funkcjonowania i bezpieczeństwa państwa, w składzie Komitetu Obrony Kraju. Przewodniczącym był wicepremier, a członkami generałowie wojsk i służb, i jeden szeregowy, i do tego górnik. Już po pierwszym posiedzeniu okazało się, że ja nie wiem, co oczywiste, tego co wiedzą oni, ale i oni nie wiedzieli tego, co wiem ja. Właśnie ten stan rzeczy zbudował wyjątkową relację wówczas służbową, a dziś koleżeńskiej sympatii, trwającą nadal. To właśnie na posiedzeniach Komitetu Obrony Kraju uczyłem się myślenia o państwie w kategoriach bardziej wnikliwych niż nawet na posiedzeniach Rady MInistrów czy Komitetu Ekonomicznego Rady Ministrów, nie mówiąc już o doświadczeniach parlamentarnych. Sposób oceny funkcjonowania państwa długo wolny był od zagrożeń realną wojną. Ostatnie lata, niestety, dostarczają nam, takich doświadczeń. Wydawać by się mogło, że wojna w Ukrainie i łatwość z jaką wybuchają na świecie konflikty zbrojne, dają nam przyspieszoną lekcję wyobraźni i myślenia strategicznego. Niestety tak nie jest. Ostatnio miałem, za sprawą rozmów z deputowanymi do Rady Najwyższej oraz ministrami w rządzie Ukrainy, okazję do szczególnej konstatacji. Oni w Ukrainie powodowani realnym zagrożeniem dla gospodarki i życia ludzi, dokonali przede wszystkim szczególnego postępu w trybie podejmowania decyzji. Te decyzje, które w Unii Europejskiej podejmowane są latami, tam w Ukrainie i również w Rosji podejmowane są, i co ważne realizowane, w ciągu miesięcy, a czasami dni. Nie analizuję kwestii uzbrojenia, bo na tym się nie znam, ale oceniam to na przykładzie polityki energetycznej i surowcowej. W Ukrainie podczas działań wojennych energetyka węglowa i górnictwo węglowe przestały istnieć. Wyjątkowe kłopoty przeżywa, zwłaszcza w obliczu zimy, ciepłownictwo. Mają jeszcze działającą dzięki wyobraźni za skutki unicestwienia, i to zarówno przez stronę ukraińską jak i rosyjską, potężną energetykę jądrową. Ale co najważniejsze, odbudowują niemal codziennie potencjał energetyczny z wyjątkową wrażliwością na jego przetrwanie - czyli mocno rozproszoną. My w Polsce idziemy dokładnie w przeciwną stronę. To przeświadczenie bierze się nie tylko z lektury publikacji medialnych, ale co ważniejsze z słuchania głosów niekwestionowanych, przynajmniej dla mnie, autorytetów. Do grona tego zaliczam byłego zastępcę dowódcy NATO generała broni dr Mieczysława Bienieka, z którym znam się od lat oraz pułkownika dr hab. Jacka Siewierę - byłego szefa Biura Bezpieczeństwa Narodowego, z którym nie znam się wcale. Trzeci wybitny autorytet, jakim był zmarły w ubiegłym roku Generał Broni Henryk Skrzypczak, często wymieniał ze mną opinie, co zauważyłem po lekturze Jego książki. Zatem co robimy. Z punktu widzenia bezpieczeństwa energetycznego państwa - szczególnie nieroztropnie, żeby nie użyć silniejszego określenia. Zbudowaliśmy bowiem w ciągu ostatnich 10-15 lat model dostaw energii i surowców energetycznych oparty na dostępie wyłącznie drogą morską. To przez Bałtyk dostarcza się do Polski 100% użytecznej energetycznie ropy naftowej, 80% gazu ziemnego w obu jego postaciach, 90% węgla kamiennego. To u wybrzeży Bałtyku budujemy w okolicach Choczewa pierwszą naszą elektrownię jądrową. Jej przyszła zdolność do produkcji energii jest nie tylko skromnym ułamkiem intensywnie likwidowanej energetyki konwencjonalnej, ale już dziś powinna był wspierana kolejną energetyką również jądrową, bo przecież trudno budować dostatek energetyczny na zależnych od pogody energetykach wiatrowej czy słonecznej. Niemcy już dziś zrozumieli efekt swojej “Energiewende” - my jeszcze nie! Również istniejący kabel energetyczny łączący Polskę ze Szwecją leży na dnie Bałtyku, co zresztą jest moją “winą”, chociaż kiedy podejmowaliśmy decyzję o budowie tego kabla, myślałem o eksporcie energii elektrycznej z Polski, a nie o coraz bardziej rozwijającym się imporcie do kraju. Polskie wybrzeże Bałtyku to oczywiście porty przeładunkowe, bo innego morza nie mamy, to lokalizacja morskiej energetyki wiatrowej, z tego samego powodu, to fantastycznie rozwijający się przemysł na rzecz energetyki wiatrowej, ale czy aby nie robimy błędów planując w najbliższych latach likwidację zlokalizowanych w różnych miejscach kraju elektrowni Opole, Łagisza, Pątnów, Łaziska, Jaworzno, Połaniec, Kozienice, zakładając ich całkowitą likwidację, bądź przebudowę na gaz ziemny, ale dostarczany droga morską przez Bałtyk. Jest jeszcze czas na refleksję, ale nie będzie go wcale, jeżeli pojawi się głęboki deficyt mocy w polskim systemie energetycznym, a już zupełnie nie będzie czasu na refleksję, kiedy, co oby nigdy się nie stało, nasze kluczowe obiekty infrastruktury energii i surowców energetycznych na Bałtyku staną się celami ataków militarnych. W tej sprawie nigdy dość ostrzeżeń i sugestii, a może jednak urodzą się realne decyzje w Rządzie o uchwaleniu Polityki Energetycznej Państwa, a w kancelarii Prezydenta RP o powołaniu Rady Bezpieczeństwa Energetycznego Kraju…