Śląska pokora

Obywatel Śląska, który mogł być Niemcem, mógł być Polakiem ale był Ślązakiem ...

 
Jerzy Markowski 
Moim zdaniem… 
 
 
Śląska pokora Alojza Pokory
 
Dominacja przemysłu ciężkiego, a zwłaszcza górnictwa i hutnictwa, tworzy w oczach ludzi spoza Śląska obraz Ślązaka, jako człowieka zmęczonego, szarego co najwyżej liczącego tony i metry a raz na miesiąc - złotówki. 
Postrzeganie śląskiego patriotyzmu jest jeszcze bardziej uproszczone, czego najlepszym dowodem są opinie w rodzaju „ukryta opcja niemiecka”, „wasserpolacy”, itp. 
Młode pokolenie mieszkańców Śląska wie na ten temat tyle, co przeczyta, ale raczej nie w Internecie. Moje pokolenie wie tyle, ile zapamiętało z opowiadań rodziców i dziadków, bo czytać nie było w czym. Poprzednie pokolenie wiedziało tyle, ile przeżyło – czyli najwięcej, ale niewiele opowiadali, stale bojąc się nie jednoznacznej identyfikacji narodowościowej, czy politycznej. Chociaż czuli bardzo jednoznacznie. 
Od kilkunastu lat pojawiają się wydawnictwa, a zwłaszcza książki, opisujące czas, o którym co nieco wiemy, ale którego nie mogliśmy przeżyć, bo nas jeszcze wtedy nie było na świecie – i całe szczęście!
Dla mnie – Ślązaka i górnika – od pokoleń, literacką skarbnicą wiedzy o tamtym Śląsku był Gustaw Morcinek. Przeczytałem wszystkie jego książki, jakie udało mi się znaleźć i kiedyś postanowiłem, że doprowadzę do tego, aby wydać w jednolitym wydawnictwie wszystkie opublikowane, a może i nieopublikowane, opowiadania i powieści – mam to zadanie jeszcze przed sobą. Na pewno zacznę od Muzeum Gustawa Morcinka w Skoczowie. 
Osobny rozdział, w moim rozumieniu Śląska, zajmuje twórczość Kazimierza Kutza. Poznaliśmy się w 1997 roku, kiedy wraz z profesorem Chełkowskim zdobyliśmy w trójkę mandaty Senatorów RP – IV Kadencji. V Kadencja jeszcze nas bardziej zbliżyła, nawet tak dalece, że ja wybaczyłem Mu zauroczenie Balcerowiczem a On mi wybaczył zauroczenie węglem. 
Dużo ze sobą rozmawialiśmy. Nigdy nie spieraliśmy się mimo, że często prowokował, zwłaszcza rubasznymi dowcipami o Zagłębiakach, czego ja nie akceptuję. Jest jednak w dorobku artystycznym Kazimierza Kutza dzieło wybitne – powieść „Piąta strona świata”, którą do października 2020 roku uważałem za najbardziej głęboką intelektualnie, rzetelną powieść o Śląsku. Przed miesiącem doczekałem się pozycji nowej, jako czytelnik „Dracha” oczekiwanej, czyli powieści Szczepana Twardocha – „Pokora”. Nigdy nie spotkałem dzieła tak głębokiego, bogatego w fakty, uczciwego w swym przekazie o moim Śląsku, jak „Pokora”. 
To książka, którą każdy czytelnik ma prawo rozumieć po swojemu, ale ja rozumiem jako szczery do bólu obraz Ślązaka - Alojza Pokory, który mógł być Niemcem, mógł być Polakiem, ale był Ślązakiem, którego wszyscy potrzebowali: od Polaka Broun Towiańskiego Niemca – Smila von Kattwitz a w ostateczności wszyscy go odrzucili tak dalece, że stanął przed plutonem i chyba po raz pierwszy wiedział coś na 100% - wiedział, że się boi!
Czyta się tę książkę tym bardziej dokładnie, im bardziej znajduje się w niej identyfikację. Tak, znam te miejscowości. Tak, wiem, które to ulice i w Gliwicach, i w Berlinie. Tak, rozumiem atmosferę rodzinnego spotkania zakończonego kłótnią. Tak, rozumiem miękkość serca opancerzoną surowością prawdziwego i dumnego „hajera”. Tak, rozumiem dobroć matuli a zwłaszcza rozumiem niezdefiniowaną tożsamość Alojza Pokory, który, jak mamy to w śląskiej naturze, chciał być dobry dla każdego tak dalece, że stał się zbędny dla wszystkich. 
Jestem technikiem, nie znam się na literaturze, ale jestem Ślązakiem i wiem, że dostaliśmy do przeczytania dzieło wybitne, za które może Autor nie dostanie w Polsce, a zwłaszcza w Niemczech, najwyższych laurów, ale od nas  - Ślązaków – należy się Szczepanowi Twardochowi najwyższa wdzięczność i szacunek. 
Na koniec refleksja współczesna. Kilka lat temu, przy okazji służbowej wizyty w Niemczech, spotkałem swojego rodaka z Zabrza i jednocześnie kolegę z Technikum Górniczego. Zaprosił mnie na górniczą biesiadę w Essen. Poszedłem. Na sali około 200 osób. Z głośników lecą „szlagiery”. Jemy kiełbaski z bułką i „szałotem”, i oczywiście piwo. Po wstępnym posiłku szef spotkania – były nadsztygar Kopalni „Zollverein” – w perfekcyjnym języku Goethego ogłosił: „Teraz kamraty pośpiewamy. Otwórzcie na stronie trzeciej”. No i zaśpiewali „szła dzieweczka do laseczka” – sami „Alejzowie Pokora”. Tyle, że szczęśliwsi. 
 
Jerzy Markowski