Zdało się oczom...

Zdało się oczom głupich, że pomarli…. *

Z drem hab., profesorem Uniwersytetu Śląskiego Zygmuntem Woźniczką rozmawia Stanisława Warmbrand

- Czy zechciałby pan dookreślić sytuację narodowościową na Górnym Śląsku do 1945 roku?
- Po powstaniach i plebiscycie, kiedy Górny Śląsk został podzielony między dwa państwa – Polskę i Niemcy, następowała wymiana ludności: Polacy z Gliwic, Bytomia, którzy opowiedzieli się za Polską i walczyli w powstaniach, obawiając się represji, bądź będąc przedmiotem represji, przenieśli się do nowo powstałego, w obrębie Rzeczypospolitej, województwa śląskiego. Również Niemcy, mieszkający na terenie Katowic czy Chorzowa, przenosili się do Bytomia czy Gliwic, a więc do miast, pozostających w obrębie Rzeszy Niemieckiej. To była daleko idąca wymiana. Na przykład w Katowicach przed rokiem 1920 dominowała ludność niemiecka – szacuje się że 60 % to byli Niemcy, a niecałe 20% ludności miasta stanowili Polacy. No i Żydzi…
- Którzy zresztą nierzadko czuli się Niemcami!
- Ta sytuacja zmieniała się po 1920 roku: przybywało Polaków i Żydów z Polski. W 1938 roku okazało się, że Niemców w Katowicach jest 20% , a 80% to Polacy.
- Rok 1939 chyba zachwiał te proporcje?
- Niemcy, wkraczając do województwa śląskiego, stwierdzili, że go nie zdobywają a tylko wyzwalają spod polskiej okupacji. Na ten teren zaczęli masowo napływać Niemcy.
- Jakie były tego konsekwencje?
- Ślązakom narzucono volkslistę, obligatoryjnie jedynkę, dwójkę, trójkę, czwórkę… Ci, którzy nie chcieli podpisać volkslisty, czyli deklarować się jako obywatele niemieccy, albo byli ze Śląska wywożeni, albo byli represjonowani –włącznie z osadzeniem w obozie koncentracyjnym.
- Co dawała volkslista?
- Możliwość pozostania na miejscu i pracę, ale też wielu młodym mężczyznom „zapewniała” wcielenie do Wehrmachtu… A więc tak źle, i tak niedobrze! W wielu wypadkach Polacy podpisywali volkslistę, żeby przetrwać. Przyjmowali „kolor ochronny” – odsyłam do lektury Zbyszka Bednorza. Do podpisywania volkslisty namawiał biskup Stanisław Adamski i… rząd polski generała Władysława Sikorskiego, który przebywał wtedy jeszcze we Francji. Działo się to wszystko między wczesną zimą 1939 i wiosną 1940 roku. Szło o to, żeby Niemcy nie wyniszczyli żywiołu polskiego na Śląsku. W konsekwencji wielu Ślązaków ocalało, ale też wielu znalazło się w Wehrmachcie – szacuje się że było to około 200 – 300 tysięcy ludzi. Natomiast w 1945 roku „wahadło” znów przechyliło się w drugą stronę: masowo zaczęli uciekać ze Śląska naziści, a napływać Polacy…
- Mnie chodzi o granicę po plebiscycie. Czy była to granica narodowościowa?
- To była bardzo dziwna granica – nierzadko przebiegała przez podwórka, przez środek ulic: po jednej stronie była Polska, a po drugiej Niemcy. To była do tego stopnia sztuczna granica, że dzieliła nawet ludzi, rodziny. Sytuacja była taka, że po jednej stronie byli Niemcy, i po drugiej stronie byli Niemcy, również Polacy – po jednej i po drugiej stronie. I Ślązacy – bez wyraźnego określania narodowości. Taka sytuacja w okresie międzywojennym sprzyjała kontrabandzie. Sprzyjała przenikaniu, przemycaniu towarów. Mało – była to granica do tego stopnia sztuczna, że wielu powstańców śląskich pracowało po stronie niemieckiej. Niektórzy z nich byli w czasie wojny w SS, bo ich tam wcielono, ale byli i zaprzańcy, albo ci, co czuli się po prostu Niemcami. I jednym i drugim i trzecim dawano żelazne krzyże. Było tak, że ktoś, noszący polskie nazwisko, biegle mówił po polsku a był bardzo proniemiecki, a byli Ślązacy z niemieckimi nazwiskami, kiepsko mówiący po polsku a czujący się Polakami.
- Zechce pan to dokładniej wytłumaczyć?
- To proste; tych ludzi, po podpisaniu volkslisty, wcielano do niemieckiego wojska. Niektórzy z nich walczyli wcześniej w powstaniach śląskich po polskiej stronie czy odbywali służbę wojskową w Wojsku Polskim w okresie międzywojennym. Nawiasem mówiąc kryterium nie było ani nazwisko, ani język, ale poczucie narodowe. Polskę miało się w sercu, albo wcale… Niekiedy śląscy poborowi, wcieleni do Wehrmachtu, maszerujący na dworce aby wyjechać na front, śpiewali polskie piosenki! Tak było w Katowicach, Bytomiu, Rybniku. Śpiewali polski hymn, hymn „Sokoła”! Był problem – bo poborowi ze Śląska często nie znali komend niemieckich. W niemieckim wojsku uruchomiono specjalne kursy, gdzie uczono tych chłopaków niemieckich komend. Zresztą Wehrmacht był wielonarodowy i na takich kursach uczono nie tylko Ślązaków. Rommel, w Afryce, miał skargi oficerów, że Ślązacy mówią między sobą po polsku, śpiewają polskie piosenki, i nie rozumieją niemieckich rozkazów. Rommel na to – dajcie mi spokój, oni są dobrymi żołnierzami! I bardzo często Ślązacy, dostawszy się do niewoli, przechodzili na polską stronę. Znacznie wzmocnili Polskie Siły Zbrojne na Zachodzie. Gdyby cofnąć czas – bardzo wielu Ślązaków we wrześniu 1939 roku brało udział w obronie Górnego Śląska, w obronie Lwowa. Wystarczy przypomnieć krwawe walki pod Wyrami, Mikołowem, czy zniszczony przez nich w czasie obrony Lwowa czołg na Wałach Hetmańskich. To byli śląscy powstańcy, to były śląskie oddziały wycofane na wschód. Wielu śląskich żołnierzy i policjantów zamordowali potem sowieci. Ślązacy… mamy w Anglii dywizjon bombowy 304 śląski, mamy ORP „Ślązak” itd. To jest tragedia – Ślązacy byli tu, Ślązacy byli tam. To jest też przykład, jak ta granica była płynna, jak się zmieniała – w wieloraki zresztą sposób… To są problemy ziemi pogranicza.
- Fenomen Śląska?
- Dokładnie! Jest w Katowicach bardzo tragiczny przykład – ksiądz doktor Emil Szramek, proboszcz kościoła Mariackiego. W okresie międzywojennym ksiądz Szramek odprawiał msze i po polsku i po niemiecku. Jak Szramka w czasie wojny gestapo aresztowało, i osadziło w katowickim więzieniu, to kilku bardzo bogatych i znanych niemieckich obywateli Katowic poszło do szefa gestapo, z prośbą o wypuszczenie księdza! No cóż, ponoć szef gestapo zapewnił delegację – nie martwcie się, on pojedzie do takiego Dachau, gdzie nic mu się nic nie stanie. Skąd ci ludzie mieli wiedzieć co to jest Dachau? No i w Dachau księdza Szramka zamordowano. Natomiast w 1945 roku ci sami zacni obywatele, jako Niemcy zostali przez władzę ludową Polski aresztowani, obrabowani, wsadzeni do obozów pracy. Część zakatowano w tych obozach pracy, a część wywieziono do Niemiec.
- Powołam się na mój wywiad z pułkownikiem drem Mieczysławem Starczewskim. Rozmawialiśmy o Armii Krajowej na Górnym Śląsku. Przy okazji mój rozmówca nie ominął mało znanego faktu z czasów okupacji, że w Katowicach uplasowała się agenda NKWD, z mackami do Wrocławia i bodaj Berlina. To wynika z zachowanych archiwaliów niemieckich. Zatem zagmatwana sytuacja narodowościowa Śląska musiała być – wkraczającej tu sowieckiej armii co najmniej dobrze znana…
- Sowieci wiedzieli wiele rzeczy… Natomiast, zajmując Górny Śląsk, przede wszystkim traktowali nas jako teren „trofiejny”. Wywiezione stąd maszyny i ludzie byli traktowani przez sowietów jako należne reperacje wojenne.
- Zatem sowieci, wkraczając w 1945 roku na Śląsk, respektowali hitlerowski status quo – również uważali, że polska część Górnego Śląska to ziemia niemiecka?
- Należy to przyjąć za fakt. Mało – Rosjanie, natychmiast po wkroczeniu na tereny nie tylko zresztą Śląska, natychmiast tworzyli sowieckie komendantury wojenne. Oni wykorzystywali tutaj prawa IV Konwencji Haskiej z 18 X 1907 roku.
- Sowietów nie interesowały subtelności narodowościowe na Śląsku, tylko Ślązacy jako bydło, niewolnicy do roboty i nasz przemysł?
- Oczywiście! Sowieckie komendantury na terenie Śląska współpracowały z komendanturami „trofiejnymi”. Co jest interesujące – administracja sowiecka na terenie Śląska, który przed wojną należał do Polski, musiała się, w jakimś stopniu liczyć z polską administracją. Tu pojawił się razem z Armią Czerwoną pułkownik Jerzy Ziętek (powstaniec śląski, potem przed wojną m.in. burmistrz Radzionkowa), generał Aleksander Zawadzki (legionista o potem działacz KPP); tworząc polską administrację Ruscy więc nie mogli tak jawnie rabować i gwałcić. Natomiast na terenie Opolskiego, należącego przed wojną do Niemiec, w tym Bytomia, Gliwic, Zabrza, Raciborza, Rosjanie stworzyli sowiecką administrację, która współpracowała tylko z niemiecką administracją. Zdarzali się burmistrzowie i starostowie – Niemcy. Utworzono komitety Neue Deutschland, antyfaszystowskie, które wydawały własne gazety po niemiecku i po rosyjsku, była niemiecka straż porządkowa, i pojawili się komuniści niemieccy z Moskwy, którzy tutaj, na Śląsku, budowali strukturę władzy...! Stawiam tezę, że była to swoistego rodzaju „próba generalna” budowania czerwonych Niemiec na terenie późniejszego NRD. Komendantury funkcjonowały od końca lutego, no, początku marca 1945 do późnej jesieni 1945 roku. Później wielu „sprawdzonych” na Śląsku niemieckich aktywistów Neue Deutschland wywieziono za Odrę do sowieckiej strefy okupacyjnej; tam teraz byli potrzebni…. Sowieci na obszarze Górnego Śląska, w oparciu o komendantury wojenne przeprowadzali przede wszystkim demontaż przemysłu. Była taka komisja Saburowa, która urzędowała w kopalni „Centrum” w Bytomiu; Saburow przyleciał z Moskwy wraz z całą świtą generałów, urzędników… Z dokumentów, do których dotarłem, można wyczytać, co oni wywozili: całe fabryki, całe urządzenia kopalń, zakłady benzyny syntetycznej w Oświęcimiu… Ta grupa również zaaranżowała i kierowała, wspomnianymi już, deportacjami ludności śląskiej do ZSRR. Wywieziono 90.000 ludzi.
- W jakim czasie?
- Na przełomie lutego do końca marca 1945.
- Żeby przemieścić taki ogrom ludzi ze Śląska w głąb ZSRR, musiał być dobrze zorganizowany transport…
- Ależ oczywiście. Rosjanie budowali na terenie Polski szeroki tor. Najpierw wybudowali go z Przemyśla do Krakowa. W lutym, marcu 1945 jeszcze nie zdążyli wybudować szerokiego toru do Katowic. Zatem normalną koleją zawozili aresztantów do Krakowa, lub – z Oświęcimia pędzili ludzi na piechotę do Krakowa… Na Śląsku było tak: wpędzano ludzi do obozów, potem pieszo, gnano ich do Oświęcimia – obóz w Oświęcimiu miał dobrą linię kolejową, zatem ładowano ich do wagonów towarowych i wywożono do Krakowa, a z Krakowa, szerokim torem do Przemyśla i dalej. Ludzi aresztowanych bardziej na południu wywożono autobusami do więzienia w Sanoku, a z Sanoka do Przemyśla i dalej… Potem, z biegiem czasu, Rosjanie wywożąc ze Śląska całe fabryki, wyposażenia kopalń, z przyczyn „praktycznych” pobudowali szerokie tory do Katowic, Gliwic… To już było lato 1945. A potem dalej, do Wrocławia. Szacuje się, że sowieci wywieźli z trenów Polski i terenów Europy środkowo – wschodniej dobra wartości około 18 miliardów dolarów. Oczywiście połowę tego zmarnowali. Natomiast pamiętać trzeba, że Stalin w Jałcie uzyskał zgodę na wywożenie ludzi, jako formę reparacji wojennych. Roosevelt i Churchill zgodzili się na to, że Niemcy mają zapłacić reparacje wojenne nie tylko w maszynach, ale i w sile roboczej. Komisja Majskiego, powołana przez Stalina kilka miesięcy przed Jałtą wyliczyła, że jeżeli parę milionów Niemców wywiezie się na parę lat do ZSRR, to oni wyprodukują dóbr za co najmniej kilka miliardów dolarów. I w Jałcie sowieci uzyskali na to zgodę! Zatem, jak tylko sowieci weszli na Śląsk, to zaczęli wywozić ludzi – już 3 lutego 1945, a przypomnę – konferencja w Jałcie zaczęła się 4 lutego 1945!
- Czyli bogaty w przemysł i fachowców Górny Śląsk wliczył sobie bat’ka Stalin do reparacji wojennych?
- Ta część Górnego Śląska, która po plebiscycie pozostała poza Polską, to była pierwsza sowiecka strefa okupacyjna. Jak już wspomniałem, w Bytomiu, Zabrzu czy Gliwicach nie pozwalali sowieci funkcjonować polskiej administracji. Najpóźniej weszli sowieci na południowe tereny Górnego Śląska, zatem miejscowi Ślązacy, mogli czytać o sowieckich porządkach w tym o wywózkach do ZSRR w niemieckiej prasie, (pisała nawet o tym norweska „Aftenposten”) czy słuchać w radio. Wiedzieli więc w Bielsku, Raciborzu, Skoczowie czy Cieszynie co ich czeka po wejściu „Ruskich”, wspierali więc wojska niemieckie. Paradoks!
- Zapytam o wywiezionych ze Śląska niewolników. Czy ich osadzano w istniejącym na terenie ZSRR archipelagu gułag, czy też lokowano ich osobno?
- Ludzi ze Śląska w większości wywożono na Ukrainę, do Donbasu, do wielkich hut i kopalń, i osiedlano ich w sowieckich łagrach, które funkcjonowały przy zakładach pracy, tak jak niemieckie, w czasie okupacji, na Śląsku. Ślązacy dołączali do istniejącej już grupy łagierników, i razem z nimi – a byli wśród nich i Niemcy; niemieccy jeńcy wojenni, pędzeni byli do roboty. Z punktu widzenia samych Ruskich było to marnowanie siły roboczej; Ślązacy, to byli doświadczeni górnicy, którzy znali się doskonale na zachodniej, cywilizowanej metodzie wydobywania węgla. Mieli po 40 – 50 lat… Donbaskie kopalnie były bardzo prymitywne. Węgiel wydobywano prawie że rękami. Nie było maszyn. Pokłady węglowe miały po 80 –100 cm wysokości, zatem pracowano na czworakach, węgiel wybierając rękami pod siebie. W tych łachmanach, w których ci nieszczęśnicy pracowali, w tych siedzieli w obozie, spali… Proszę sobie wyobrazić ludzi przyzwyczajonych do nowoczesnych kopalń na Śląsku – a Śląsk był przecież jednym z najnowocześniejszych okręgów przemysłowych na świecie – którzy trafili do średniowiecza w sowieckim Donbasie! Efekt był taki, że bardzo szybko zaczęli chorować i umierać. Nie tylko z głodu. Szok kulturowy też zabijał. Znany artysta malarz Paweł Steller został wywieziony mimo, że zaprojektował pierwszy, jeszcze wówczas skromny, pomnik sowieckich żołnierzy na Placu Wolności w Katowicach. W łagrze przeżył tylko dlatego, że rysował portrety NKWDystom i ich rodzinom. Podobnie jak Ksawery Dunikowski w KL Auschwitz…
- Steller, po wielu interwencjach wrócił na Śląsk. Paweł Steller jest również autorem grafik, pokazujących sowieckie łagry. Jeszcze jedno musimy powiedzieć, że łagiernicy – Niemcy byli przez sowietów znacznie lepiej traktowani, niż Ślązacy. Bo w łagrach już nie było jałtańskiej obłudy; Ślązacy byli traktowani bardzo źle, jako Polacy.
- To prawda, dlatego wielu utrzymywało, że są Niemcami. To dawało większe szanse na przeżycie.

 

Część II
- Chciałabym wrócić do czasu wkroczenia sowietów na Śląsk. Tu funkcjonował niemiecki system lagrów – obozów koncentracyjnych i straszliwych więzień. Łambinowice, Świętochłowice, Mysłowice, Jaworzno –filie KL Auschwitz. W kilka godzin lub dni sowieci, po wkroczeniu na Śląsk, przejęli władanie nad tymi miejscami kaźni – powstał powojenny system łagrów.
- Niemiecki przemysł, w czasie wojny, nie byłby w stanie funkcjonować bez niewolniczej siły roboczej. W śląskich kopalniach, fabrykach, przy każdej z nich był obóz. Albo robotników przymusowych, albo jeńców wojennych, albo filia KL Auschwitz. Wszystko się w tym systemie znajdowało. Ci ludzie byli niewolnikami wykorzystywanymi do roboty na rzecz III Rzeszy. Kiedy zakończyła się wojna, odzyskali wolność i wyjechali, lub w ostatnie dni wojny, jak więźniowie KL Auschwitz, byli pędzeni w tzw. marszach śmierci w głąb Niemiec, do kolejnych obozów. Zatem pojawił się, tuż po wojnie, deficyt siły roboczej. Pogłębili go jeszcze Rosjanie, bo, jak już powiedziałem, wywieźli ze Śląska 90.000 ludzi; w tym górników w wieku, średnio, 40 50 lat, których Niemcy nie wcielali do Wehrmachtu, bo byli potrzebni do pracy w przemyśle. Ruscy natomiast wywozili ze Śląska całe załogi; na przykład jak wyjechała w kopalni zmiana na powierzchnię, zabierani byli wszyscy. Podobnie cała zmiana robotników z fabryk. Zatem szybko pojawił się problem – nie było komu pracować. Część zakładów przemysłowych Rosjanie albo zniszczyli, albo wywieźli, ale reszta została. W efekcie wywózek a więc braku rąk do pracy, wydobycie węgla latem 1945 roku na Śląsku wynosiło poniżej ¼ wydobycia z roku 1944. Nie pracowały huty, nie pracowały elektrownie… więc, żeby ponownie ruszył śląski przemysł, potrzeba było ludzi do pracy. Potrzebni byli niewolnicy. Trzeba pamiętać, że ani Rosjanie, ani polska bezpieka nie umiała inaczej działać, jak poprzez terror. Zatem, według tego systemu, należało poniemieckie obozy pracy ponownie zapełnić więźniami. Pretekst się znalazł – owa osławiona, wmuszona Ślązakom volkslista, bez względu na grupę. Nastąpiły aresztowania i wpędzono tych ludzi do obozów. W Katowicach czy Bytomiu np. opróżniano w biały dzień cale kwartały domów i następnie w długich kolumnach goniono tych nieszczęśników, w tym nawet kobiety z dziećmi, do obozów. Były specjalne umowy, które bezpieka podpisywała z holdingami węglowymi; zasada była prosta – my wam damy ludzi do roboty, wy nam dacie węgiel. Ale okazało się, że mimo wszystko tylu ludzi do pracy na Śląsku nie ma, bo ich wywieziono. Sytuacja była dramatyczna, w dodatku sowieci narzucili polskim władzom „handlową” umowę na mocy której dostarczaliśmy im węgiel. Ale nie miał go kto wydobywać. Więc Rosjanie „pożyczyli” Polsce ok. 40.000 jeńców wojennych z obozów jenieckich z okolic Piły, Gorzowa Wielkopolskiego… Śląsk musiał sobie tych więźniów przywieźć. Zainstalowano ich w centralnym obozie pracy w Jaworznie, w obozach pracy przy poszczególnych kopalniach i hutach. Wszyscy oni, razem ze Ślązakami, byli gonieni do roboty jak bydło. W ten sposób ruszył na nowo śląski przemysł ciężki, śląskie kopalnie. A wydobyty niewolniczą pracą węgiel był sprzedawany za grosze do ZSRR. Na Zachodzie za ten węgiel byłoby „kupę” pieniędzy; W sumie okradali nas.
- W powojennym archipelagu gułag na Śląsku co raz wraca nazwa Oświęcim… Nie KL Auschwitz a obóz w Oświęcimiu po 1945 roku.
- Sytuacja jest złożona. W czasie wojny KL Auschwitz i Birkenau to był olbrzymi obóz. Wokół obozu był cały ciąg struktur gospodarczych zatrudniających więźniów: olbrzymie magazyny, fermy kurze, gospodarstwa hodowlane , pola uprawne, kwiaciarnie, szwalnie, zakłady rzemieślnicze – Auschwitz, oprócz fabryki śmierci, spełniał rolę obozu produkcyjnego. Więźniowie ponadto wybudowali a potem pracowali w najnowocześniejszych na świecie oświęcimskich zakładach benzyny syntetycznej czy okolicznych kopalniach. Z chwilą zbliżania się Rosjan, wszystko to się zawaliło. Niemcy ewakuowali obóz. Miejscowa ludność rozkradła, co się dało, między innymi baraki, resztę rozkradli sami Rosjanie, włącznie z napisem Arbeit macht frei… polscy konserwatorzy za bańkę spirytusu odkupili od sowietów ten sławny napis znad bramy obozu. I to mało – Rosjanie tańczyli na ruinach krematorium – no cóż, dla nich to był taneczny parkiet… Ruscy wykorzystali strukturę obozową, tak jak wszędzie – na przykład w Sachsenhausen, Dachau… Funkcjonowały dwa obozy NKWD: nr 22 i 78, których komendantem był płk Masłobojew. Jeden był na terenie Oświęcimia a drugi w obrębie obozu kobiecego w Birkenau. Przetrzymywano w nich po wojnie tysiące ludzi. Wspomniane obozy funkcjonowały na ciepłych jeszcze, proszę mi wybaczyć brutalną szczerość, trupach. Zresztą inne obozy też tworzono w miejscu dawnych niemieckich obozów pracy czy obozów koncentracyjnych - filiach KL Auschwitz, np. w Świętochłowicach - Zgodzie, Mysłowicach czy Jaworznie. Do obozów NKWD w Oświęcimiu i Birkenau Rosjanie wpędzali dziesiątki tysięcy jeńców wojennych – niemieckich, węgierskich… przetrwał dziennik niemieckiego żołnierza, który opisuje pobyt w obozie w Oświęcimiu, pisze o całej, więzionej tam armii węgierskiej, opisuje, jak ich pędzono na wschód… Do obozu w Oświęcimiu pędzono całe wsie spod Bielska – niemieckie, śląskie…. Z Oświęcimia wywożono tych ludzi do ZSRR. Istnieje list, który przemycono z tego obozu do wojewody Zawadzkiego, gdzie Ślązacy więzieni w tym obozie piszą, że spędzono ich tu tysiące, i że wszystkich wywiozą do ZSRR. Błagali o ratunek. Zawadzki, wprawdzie agent NKWD, ale jednak Polak, poczynił starania, i tę wywózkę zatrzymano. Uratowano też więźniów z obozu w Łabędach. To była ostatnia chwila – ludzie ci byli już załadowani do wagonów. Latem 1945 roku, jak Rosjanie polikwidowali obozy NKWD, a trzeba pamiętać, że infrastruktura obozu była większa od miasta Oświęcim, to utworzono obóz UB-ecki - Oświęcim, który funkcjonował do 1947 roku. Więźniowie UB – Polacy, ludzie ze Śląska, pomagali demontować zakłady produkujące benzynę syntetyczną, ale, o zgrozo, również budowali Muzeum Oświęcimskie.
- Czy można użyć określenia – ludobójstwo?
- Mało, można mówić o skali tego ludobójstwa. Na przykład w obozie w Świętochłowicach - Zgodzie, którego więźniowie pracowali przy produkcji osławionych niemieckich armat 8,8, w okresie od 1943 roku, a więc od momentu jego powstania, do 1945 roku, zamordowali hitlerowcy około 900 do 1.000 więźniów, w większości Żydów. W 1945 roku, w lutym i w marcu, pusty obóz Świętochłowice – Zgoda zapełniło więźniami polskie UB. Zagoniono tam Ślązaków, Niemców, żołnierzy polskiego podziemia. Obóz ten funkcjonował do jesieni 1945 roku, a więc niespełna rok. Komendantem był Salomon Morel. I pytanie – ilu, w ciągu kilku miesięcy, zamordowano więźniów? Ano, ponad 2.500, a być może około 3.000. do końca nie wiadomo, ile dokładnie.
- Mysłowice…
- Podobna sytuacja. Obóz niemiecki, nazywany śląskim Pawiakiem; to było więzienie a nie opodal obóz w kotlince nad Przemszą. Baraki były pozostałością po Stacji Emigracyjnej przez którą do 1914 roku z Galicji, a więc z zaboru austriackiego, przybywali wychodźcy, których dalej przewożono koleją do Hamburga a następnie statkami do Ameryki. Te baraki w okresie międzywojennym stały, potem Niemcy wykorzystali je jako obóz koncentracyjny, a potem polskie UB. I w tym obozie również wykańczano masowo ludzi. W czasie okupacji nazywano ten obóz „Rosengarden”, jako że komendantura pomalowana była na biało, a polscy więźniowie ciągnący wóz byli tak nieludzko bici, że krew „różami” chlustała na białe ściany. I znów proporcje; w czasie wojny w mysłowickim obozie zginęło kilkaset więźniów, po wojnie tj. od lutego 1945 do jesieni 1946 zamordowano około 3, tys. osób. Buchalterii zmarłych nikt nie prowadził – po prostu wieczorem, na wozy drabiniaste ładowano zwłoki. Potem wozy jechały na mysłowickie cmentarze; ewangelicki, albo katolicki, również na żydowski, gdzie wrzucano trupy do przygotowanych dołów. Towarzyszyli temu wartownicy z karabinami – strzelali do wszystkich ewentualnych świadków.
- Ksiądz Adam Malina, proboszcz parafii ewangelickiej w Mysłowicach, odtworzył już 650 nazwisk, a to nie wszystko. Będzie tych nazwisk około 1.000. Trzeba przeanalizować księgi zmarłych parafii katolickiej, i dodać wartość x (niewiadoma) osób pochowanych w masowych grobach na cmentarzu żydowskim. Szacuje się, że zamordowano ponad 3.000 osób. Tyle można policzyć. Ile wynosi niewiadoma…? I następny łagier - Jaworzno… Na pomniku - żaglu, wzniesionym dla upamiętnienia pomordowanych; Polaków, Niemców, Ukraińców, widnieje napis „Zdało się oczom głupich, że pomarli, a oni trwają w pokoju”*, to cytat z Księgi Mądrości, (3,2-3) a obok - symboliczne mogiły.
- Szacuje się, że zakatowano tu po wojnie 6.000 ludzi. Do dzisiaj nie wiemy, gdzie są groby. To były nieużytki. Na masowych grobach oprawcy sadzili las… Dziś, po latach, zmieniła się cała infrastruktura tego terenu.
- Bytom…?
- Bytom jest sztandarowym przykładem – tam po wojnie więziono tysiące mieszkańców w tym nawet dzieci, uczniów… Były groby masowe koło hałd. Trzeba trafu, jakichś robót ziemnych, żeby odkryć masowy grób. Trupy są zakopane na pół metra, metr w ziemi…
- Przy których śląskich kopalniach były po wojnie obozy?
- Źle pani postawiła pytanie. Należałoby zapytać, przy których kopalniach nie było obozu…
- Czy da się tych więźniów policzyć?
- Tak. To są dziesiątki tysięcy. Samych tylko jeńców wojennych 40.000, z tego po jakimś czasie połowę zwolniono, zatem pracowało aż do końca około 20.000. Do tego trzeba dodać ludzi, których kierowano z innych regionów Polski do pracy w kopalniach; jak ich pozwalniano w 1949 roku, to przysyłano tu żołnierzy – górników. Też niewolników, tylko inaczej się to nazywało. To są dziesiątki tysięcy ludzi, wielu z nich zamordowano, inni nabawili się stałego kalectwa…Ci, co ocaleli, nosili w sobie traumę z tamtych wydarzeń do końca życia.
- Najczęściej przyczyną śmierci była wyniszczająca praca, brak pożywienia, choroby. Trupy, trupy, trupy. Stosy zwłok. Chowano ich w masowych grobach, na cmentarzach ewangelickich, żydowskich, gdzieś na boku… tak aby jak najmniej ludzi wiedziało. A jednak cały Śląsk wiedział, ale ludzie bali się mówić...
- Czy zachowały się księgi więźniów?
- Tak. Są w Archiwum Państwowym w Katowicach. Nie pozwolono mi tych list opublikować ze względu na „ochronę danych osobowych”. Czy dzisiaj fakt pobytu w tym obozie może być hańbą? Wątpię. Po prostu bano się, że może to posłużyć jako dowód do wypłacania odszkodowań przez państwo polskie. To są ogromne księgi, w których są ręcznie wpisane tysiące imion, nazwisk… Dziesiątki tysięcy więźniów. Podkreślam – pochodzących nie tylko ze Śląska ale i z całej Polski. W większości prosty „lud roboczy” nie żadni faszyści , „kapitaliści”. To są mężczyźni, kobiety, dzieci, starcy. Są na przykład takie zapiski: nazwisko, imię, wiek – 80 lat i adnotacja „uciekła”, nazwisko, imię, wiek – 3 miesiące, i adnotacja „uciekł”. Tak kamuflowano morderstwa. Ciekawe są „choroby” wpisane do ksiąg, jako przyczyna zgonu. Najczęściej zawały serca czy przeziębienie. Ludzi tych, jak już wspomniałem, wyniszczała mordercza praca, głód a potem epidemie. Przykład – znany inżynier, więzień obozu w Świętochłowicach – z postawnego, dobrze zbudowanego mężczyzny w pół roku został strzęp człowieka… Na szczęście żona wezwała lekarza, który zaaplikował kroplówki. Nieszczęściem było nakarmić takich zagłodzonych nieszczęśników – śmierć następowała natychmiast. Ciekawe, że byłym więźniom nie wydawano żadnego zaświadczenia o pobycie w obozie! Mało, zmuszono ich do zachowania milczenia, traktowano nadal jako przestępców i kazano się meldować się co jakiś czas na milicji itp. Strach również robił swoje… Wysyłano tych ludzi do obozów, całymi rodzinami, jako „Niemców”. A w tym czasie obrabowywano ich mieszkanie, lub zgoła je sobie przywłaszczano. Jeżeli delikwent miał szczęście przeżyć obóz, to najczęściej nie miał dokąd wracać. Często jedyną szansą aby godnie żyć było wyjechać do Niemiec. I to znowu paradoks. Człowieka zamykano do obozu jako „Niemca”, aby z niego wyjść, musiał często udowodnić, że jest „Polakiem”. Potem, już na wolności, jak chciał wyjechać do Niemiec, musiał udowodnić że jest „Niemcem”.
- Były i inne przypadki – 90.000 Ślązaków wywieziono na roboty do ZSRR, z czego, szacując bardzo pobieżnie, wróciła 1/3 na Górny Śląsk ; reszta umarła lub po wyjściu z łagru została przez sowietów odesłana do Niemiec. Dla nich byli przecież „Niemcami”. Na Śląsku zostały żony i dzieci, w mieszkaniach przykopalnianych. Bardzo szybko dyrekcje kopalń wyrzuciły te rodziny z mieszkań. Osadzano na ich miejsce sprowadzonych do roboty chłopów – z Kieleckiego itd. Tak więc nie dość, że wywiezionego Ślązaka zatłuczono w Sowietach, to jego żona i dzieci, tu, u nas, zostawały żebrakami… Był w wielu powiatach alarm, że dzieci nie chodzą do szkoły, że żebrzą. To były wielodzietne rodziny, mieszkające dosłownie na ulicy. Był jeszcze jeden „dowcipny” sposób: nałożono na Ślązaków „podatek za Hitlera”, albo ich wywożono do odbudowy Warszawy. To jest przerażająca skala; cała ogromna grupa ludzi stała się obywatelami drugiej kategorii. Na siłę ich „polonizowano”, spychając jednocześnie na margines społeczny. W podobnej sytuacji byli Kresowiacy, których wygnano z rodzinnych stron na mocy umowy o „wymianie ludności” między PKWN a rządem USRR z 9.IX. 1944; jak mieli szczęście, to wsiadali do pociągu, który jechał na zachód, a jak pecha, to jechali na wschód… Ci, co przybywali na Śląsk, sami dokładnie obrabowani, nie mieli pojęcia, gdzie są, nie znali historii naszego regionu, a propaganda głosiła, że wokół są bandyci… Szczuto jednych na drugich. Przyjechał ze Lwowa nie tylko teatr, opera, politechnika, nauczyciele, lekarze ale i prości ludzie – robotnicy. Rychło okazało się, że i Ślązacy i Kresowiacy stali się dziadami. I jednych i drugich „władza ludowa”, w majestacie „prawa” represjonowała. A jak ośmielali się protestować, to trafiali do obozu.
Należy również podkreślić, że represje na Górnym Śląsku były częścią całej fali represji jaka dotykała Polaków w innych regionach kraju jak i inne narody mieszkające na terenach kontrolowanych przez sowietów. W tym Ukraińców.
- Czyli w tym, perfidnym programie, mieściło się zjawisko „łun w Bieszczadach”?
- Władza, w cudzysłowie polska, przejmowała „najlepsze” wzorce sowieckie. Doświadczenia sowieckiego NKWD, nabyte na przykład na Ukrainie, przenoszono tutaj, na Śląsk. Niestety, to nie są jeszcze do końca zbadane sprawy.
- A ze Śląska „doświadczenia” przenoszono w Bieszczady, w okolice Krynicy, na Lubelszczyznę. Jest kolejna potworność: Akcja Wisła. I wysiedlenia; na Mazurach, na Pomorzu, w Szczecińskiem. Miejscowa ludność była wysiedlana albo trafiała do obozów, a na to miejsce „osiedlano” ludzi wysiedlonych w ramach Akcji Wisła. I absolutny zakaz powrotu na swoją – opustoszałą i zamienioną w poligon wojskowy, ziemię, albo też zasiedlaną przez wysiedlanych z okolic Lwowa Polaków. Tworzono narodowościowe ogniska konfliktów, nieufności, podsycanych przez propagandę.
- To była wyjątkowa perfidia komunistycznych władz wykonujących polecenia Moskwy. Proszę zauważyć, że wpędzano tych nieszczęśników na Śląsku w konspirację. Przykład? Ewangeliccy księża w Bytomiu czy Gliwicach organizują, często przy parafiach, naukę niemieckiego dla młodzieży – tajne komplety. Takie właśnie kółka samokształceniowe bezpieka łapała i wpędzała tych ludzi w niemieckość. Dawano im „w tyłek” i kazano przyznawać się do działalności dywersyjnej. W czasie śledztwa podrzucano im nierzadko jakieś ulotki, jakieś części karabinów. UB wymyślało też „konspiracyjne nazwy” (młode wilki czy inne wilki), wymuszało torturami przyznanie się do powymyślanych bredni, po czym zapadały wieloletnie wyroki. Po 5- 6 latach władza ludowa stawała się „litościwa”, pod jednym warunkiem: wyjazd do Niemiec. W ten sposób element w jakiejś mierze świadomy narodowo, wysiedlano.
- Nieprawdopodobne! Na Opolszczyźnie i na Dolnym Śląsku tworzy się zręby NRD; między innymi „ćwiczyli” rządzenie mianowany wkrótce sekretarzem SED, Walter Ulbricht i - premierem NDR, Otto Grotewohl, a tu, na Górnym Śląsku tworzy się mit o niemieckiej, antypolskiej konspiracji?! Mówi pan o uczniach, wpędzanych perfidnie w taką sytuację, a jednocześnie w obozie w Jaworznie katuje się i okalecza harcerzy – uczestników powstania warszawskiego. Katem był – osobiście – Salomon Morel… Ci harcerze, podobnie jak naiwni młodzi ludzie ze Śląska, mieli wieloletnie (nawet 25 lat!) wyroki, zasądzone przez polskie sądy.
- Często wyrok wynosił tyle ile lat liczył ten młody człowiek! Potem pan Morel żyje sobie bardzo dobrze tu, w Katowicach , a gdy pojawiają się problemy wyjeżdża do Izraela i pobiera wysoką emeryturę z Polski.…IPN z Katowic na próżno śle wnioski o jego ekstradycję. Umarł bodajże dwa lata temu.
- Są listy więźniów tego śląskiego archipelagu gułag, znane są nazwiska oprawców. Powtórzę pytanie: dlaczego nie zostały opublikowane?
- No cóż, żyją beneficjenci zagrabionych dóbr – od piernatów po ubrania, meble, mieszkania, domy… Element rabunku był bardzo ważnym ogniwem przy tego rodzaju represjach. I była pełna zgoda „władzy”. Wystarczył donos, żeby rabunek miał moc „prawa”. To były tysiące przypadków. Proszę pamiętać, że Niemcy wymordowali polską elitę. Motłochem, zubożonym do cna wojną, łatwo było manipulować… Był przecież szlak szabrowniczy z Warszawy do Katowic, Opola, Wrocławia… I żyją jeszcze beneficjenci ludzkiego życia. Najwyższy czas o tym mówić i pisać. Jesteśmy przyzwyczajeni do pisania historii martyrologicznej. Tworzenia mitu o nas, jako „Mesjaszu narodów”. Gdy pisał o tym Adam Mickiewicz w „Dziadach” cz. III, w czasie zaborów, to miało to sens. Miało na celu podnieść Polaków na duchu. Rzeczywistość była jednak bardziej złożona. Dzisiaj jesteśmy wolnym krajem. Musimy przywrócić prawdziwą historię, jeżeli chcemy funkcjonować w Europie. Musimy zmierzyć się z prawdą.
- Ukazała się pańska książka – bestseller nie do zdobycia „Represje na Górnym Śląsku po 1945 roku”. Książka aż do bólu. Ważne, że ukazała się w 90. rocznicę III powstania śląskiego. Historia zatoczyła koło. Czas, byśmy się tej bolesnej historii przyjrzeli. Również w imię tych, co tego tańca śmierci nie przeżyli.
- To nie moja wina, że ma taki mały nakład. Mimo wszystko mam nadzieję, że moja książka pozwoli poznać szerszemu gronu czytelników trudną, powojenną historię tej ziemi.
- Dziękuję za rozmowę.