Prof. Zygfryd Nowak wspomina Jana Mitręgę
Ich pierwsze spotkanie mogło skutecznie storpedować rozwój znajomości. Zabrany „z marszu” przez szefa, na kolegium resortu, startujący dopiero zawodowo, Zygfryd Nowak, późniejszy profesor Głównego Instytutu Górnictwa i Politechniki Śląskiej, wiceminister górnictwa i energetyki, ośmielił się poddać w wątpliwość wartość pewnego, pozytywnie ocenionego przez Jana Mitręgę rozwiązania.
„ Teraz albo żeś się utopił, albo zrobisz karierę” – usłyszał od któregoś z wysokich rangą bywalców kolegiów. No i nie utopił się. Jego wątpliwość, wysłuchana przez ministra rozweselonego rezolutnym wystąpieniem młodzika, została wzięta pod uwagę, ocenę rozwiązania Mitręga zweryfikował, a ich znajomość, która z czasem przerodziła się w przyjaźń, przetrwała pół wieku.
Teraz, po latach, prof. Nowak, wracając pamięcią do czasów, gdy jako wiceminister współpracował z Janem Mitręgą, przyznaje, że ten, wielokrotnie pozostawał jednak przy swoim zdaniu, ale że najczęściej miał rację. Cóż, górnictwo stanowiło dziedzinę, której był wyjątkowym znawcą, które wyzwalało w nim wizje wybiegające w przyszłość. Jedną z nich była na przykład powracająca dzisiaj koncepcja kompleksowego przetwórstwa węgla. Uznanie zdobył nie tylko w środowisku tych, dla których praca na dole była codziennością, również cieszył się atencją środowisk naukowych. Zjednały mu ją umiejętności zarządzania, czego świadectwem był przyznany „Doktorat Honoris Causa” Akademii Ekonomicznej w Katowicach w 1972 roku.
Mimo zaszczytów i wysokich stanowisk zawsze był blisko górniczej braci, która o nim nie inaczej mówiła, jak „ nasz Hanys”.
- Mnie fascynowała w Janie, przez cały okres naszej wieloletniej znajomości, tożsamość i osobowość prostego górnika: był jednym z nich-chociaż nie krył dumy, że jest „pierwszym”. Był „pierwszym”, lecz wierny zasadzie „ primus inter pares” – pierwszy wśród równych. Umiał też jak nikt inny nawiązywać z górnikami bezpośredni kontakt i szczerze z nimi rozmawiać. A czynił to piękną, śląską gwarą. Gdybym miał najkrócej określić Jana Mitręgę, powiedziałbym o nim :trybun górniczy. Tak było od wczesnej młodości, kiedy pracując jako górnik w kopalni Michał, będąc związkowcem, walczył o prawo do pracy dla zwykłych ludzi, wśród których żył, tak było i potem, kiedy w czasie okupacji zorganizował strajk przeciwko wydłużeniu czasu pracy, tak wreszcie pozostało i po wojnie, kiedy znalazł się na wyżynach górniczej hierarchii– mówi Zygfryd Nowak.
Nic więc dziwnego, że w ulubionym przez siebie Zakopanem- częstym miejscu swojego wypoczynku- nie mógł do woli, swobodnie, spacerować po Krupówkach, ponieważ co rusz proszony był do wspólnej fotografii przez wczasujące tu górnicze rodziny. Wesoło to kiedyś skwitował, zwracając się do żony; „ Ana, patrz łoni mie majom za bera! , bo też i wzięcie miał, jak nieodłączny druh zakopiańskiego fotografa – biały miś.
-Z żoną Anią i synami Marianem i Piotrem stanowili rodzinę otwartą dla wszystkich i życzliwą dla potrzebujących-wspomina dalej prof. Nowak-Dni ich urodzin były wielkimi zgromadzeniami rodziny i przyjaciół. Kiedy natomiast odwiedzał-a robił to często- brata Karola, mieszkającego w Siemianowicach spotykał wtedy swoich siemianowickich kolegów.
Lubił przebywać pośród ludzi, lubił to co dzisiaj nosi nazwę spotkań integracyjnych. Może nawet był ich wynalazcą w górnictwie A, kiedy tak sięgam pamięcią do owych spotkań, to zauważam, że nie było bodaj biesiady, w czasie której nie załatwiono by czegoś pożytecznego dla lokalnej społeczności lub całego górnictwa. Biesiadna – rzec by można- była także geneza olbrzymiego programu białych inwestycji ( tak je nazwałem w przeciwieństwie do czarnych- czyli budowy kopalń) obejmującego budynki mieszkalne, szpitale i ośrodki zdrowia, szkoły górnicze, domy wczasowe, boiska i hale sportowe – wszystko z myślą o górnikach i lokalnej społeczności. Jan nie był typowym politykiem swoich czasów. Polityka była dla niego przede wszystkim instrumentem, którym posługiwał się dla obrony górniczych racji, ściśle jednak spojonych z interesem kraju. W jego piersi bowiem biło serce prawdziwego patrioty. Patrioty, który nie pytał drugiego skąd przychodzi, bo interesowało go tylko, czy Polska jest dla niego ważna.
Przy barbórkowym stole często siadał obok księdza proboszcza kościoła p.w. Piotra i Pawła w Katowicach, żeby – jak to żartobliwie określił - razem ponaprawiać Rzeczpospolitą…
Ewa Roch - Wyrzykowska