Jerzy Dudała
PEP 2040 opiera się na trzech, jak to nazwano, filarach. Dziś widzę
je raczej jako słupy ogłoszeniowe, na których można wieszać różne plakaty. Okazjonalnie - na potrzeby chwili. Stąd także prezentacja Polityki energetycznej Polski do 2040 roku (PEP 2040) jawi mi się raczej jako manifest klimatyczno-energetyczny polskiego rządu a nie strategia dla zapewnienia nam bezpieczeństwa energetycznego - podkreśla w rozmowie z portalem WNP.PL Herbert Leopold Gabryś, ekspert ds. energetyki, przewodniczący Komitetu ds. Energii i Polityki Klimatycznej Krajowej Izby Gospodarczej (KIG), były wiceminister przemysłu i handlu.
Herbert Leopold Gabryś wskazuje, że nie wierzy w przedstawiony w PEP 2040 plan dotyczący budowy bloków jądrowych.
Ale to nie kategoria wiary a możliwości. I obserwacji tego, co w świecie - zaznacza.
Przyznaje również, że zaskoczyła go gotowość do korekt, przyjętego "przed chwilą" dokumentu rządowego, co wynika z sygnalizowanej związkom zawodowym możliwości zmian.
Jak ocenia pan przyjętą Politykę energetyczną Polski do 2040 roku?
Jest przyjęta przez rząd, choć przy sprzeciwie dwóch konstytucyjnych ministrów. Jest! Po 11 latach. I to, na razie, jej wielka zaleta. A po wtóre: to odwaga w upublicznieniu gotowości rządu do likwidacji górnictwa i energetyki węglowej. Tak bowiem z konkretnych zapisów trzeba ją odczytać.
Wyciśnięta jest z wieloletniej opresyjnej wobec węgla polityki UE, w zgodzie z polityką unijną zeroemisyjnej gospodarki do 2050 roku. Oceniać przyjdzie, gdy dostępny stanie się dokument końcowy i załączniki. Dla mnie istotny będzie przede wszystkim załącznik nr 2 „Wnioski z analiz prognostycznych dla sektora energetycznego”.
Pierwszą politykę energetyczną Polski do 2010 roku (założenia) Rada Ministrów przyjęła 17 października 1995 roku. W tym czasie były już bardzo zawansowane prace nad Prawem energetycznym. Współtworzyłem obydwa dokumenty i prowadziłem ich proces legislacyjny...
Dlatego obydwa dokumenty były spójne, a polityka spełniać musiała wymogi Prawa energetycznego w tym obszarze. Aktualne prawo (z listopada 2020 roku) w rozdziale 3 precyzuje - praktycznie bez zmian w stosunku do pierwszej wersji Prawa energetycznego - wymogi wobec polityki energetycznej państwa.
Tam - poza innymi – pojawia się kwestia zbilansowania paliwowo-energetycznego kraju i zdolności wytwórczych krajowych źródeł paliw i energii.
Było wtedy odniesienie do ministra odpowiedzialnego za energetykę. A dziś dotyczy to co najmniej trzech ministrów, z wiodącą rolą ministra klimatu. Z tej perspektywy zadaję sobie pytanie: w jakim stopniu PEP 2040 spełnia zapisy Prawa energetycznego? I u kogo szukać odpowiedzi... Mam nadzieję, że po sczytaniu szczegóły potwierdzą zgodność przyjętego dokumentu z Prawem energetycznym.
Czy coś pana zaskoczyło w PEP 2040?
Gotowość do korekt, przyjętego przecież dopiero "przed chwilą" dokumentu rządowego. Co wynika z sygnalizowanej związkom zawodowym możliwości zmian z negocjowanego porozumienia społecznego. To ma się stać pod koniec marca...
Czyżby zatem partner związkowy miał zweryfikować ów dokument PEP 2040? Rząd nie ma dość argumentów i determinacji, aby ją realizować? Przy braku zgodności w ramach koalicji co do jego przyjęcia - tym bardziej takie pytanie może się pojawić.
Wokół tej Polityki energetycznej jest wiele wypowiedzi i panują spore emocje.
Zgadza się. Przypomnę, że to związkowcy niedawno ocenili, iż założenia zawarte w PEP 2040 są nierealistyczne. Twierdzą, że nie ma szans, abyśmy do roku 2033 zakończyli budowę jakichkolwiek bloków atomowych. Ani żebyśmy w tymże roku uzyskali moce przypisywane farmom wiatrowym na Bałtyku.
Przy tym zauważają, że ścieżka odejścia od węgla w PEP 2040 jest znacznie krótsza od tej proponowanej w negocjacjach. Czyżby to partnerzy społeczni mieli być merytorycznym recenzentem korygującym ten dopiero co okazany dokument?
Jeśliby tak było, to jak przekonać społeczeństwo o koniecznych wysiłkach i kosztach dla przeprowadzenia założonej na miarę cywilizacyjnych przemian transformacji górnictwa i energetyki - o skutkach nie tylko gospodarczych, ale przede wszystkim społecznych dla wielu regionów kraju...
PEP 2040 opiera się na trzech, jak to nazwano, filarach. Dziś widzę je raczej jako słupy ogłoszeniowe, na których można wieszać różne plakaty - okazjonalnie na potrzeby chwili. Stąd także prezentacja PEP 2040 jawi mi się raczej jako manifest klimatyczno-energetyczny polskiego rządu, a nie strategia zapewnienia nam bezpieczeństwa energetycznego. Z ciągłością dostaw wynikającą z logiki zasobów własnych paliw i po cenach, które nie powalą naszych budżetów.
Jak ocenia pan plany dotyczące bloków jądrowych? Czy wierzy pan że są one w ogóle do zrealizowania?
Jak wielu - nie wierzę! Ale to nie kategoria wiary, a możliwości. I obserwacji tego, co w świecie. Zgodnie z harmonogramem z programu polskiej energetyki jądrowej w 2033 roku zostanie oddany do eksploatacji pierwszy reaktor. W 2035 i 2037 roku - dwa kolejne. Druga elektrownia ma zacząć działać w 2039 roku.
Według pełnomocnika rządu do spraw strategicznej infrastruktury energetycznej pana ministra Piotra Naimskiego mamy program zbudowania sześciu reaktorów jądrowych w ciągu 23 lat. Program, który teraz się zaczyna, skończy się w 2043 roku.
Podpisaliśmy umowę międzyrządową - polsko-amerykańską - która przewiduje, że Amerykanie przedłożą polskiemu rządowi kompleksową ofertę techniczną i finansową w ciągu najbliższego roku.
To wszystko jest istotne do rozważań i kreślenia wariantów naszego miksu wytwarzania energii elektrycznej w przyszłości. Wprowadzanie jednak do PEP 2040 wejścia energetyki jądrowej od lat trzydziestych naszego wieku jest zbyt optymistyczne.
A dlaczego?
Wielu znawców sprawy nie wierzy w takie terminy ani w podawane koszty. Wielu entuzjastów energetyki jądrowej zastępuje trzeźwy rozsądek emocjami. A to sprawa koniecznie zimnego racjonalizmu.
Energetyka jądrowa pewnie zastąpi kiedyś część mocy węglowych. Ale czy muszą być one odstawiane - nie zważając na koszty i możliwości realizacji projektów jądrowych? W argumentacji na rzecz energii z bloków jądrowych bywa ona porównywana z generacją węglową.
Dylemat porównań wytwarzania energii elektrycznej jest mniej zależny od uwarunkowań technologicznych, a bardziej od ich obciążeń innymi kosztami. W tym przypadku kosztów pozyskania uprawnień do emisji CO2. Gdyby je odrzucić, to wygląda to całkiem inaczej, niż głoszą entuzjaści energetyki jądrowej. To także argument na odejście od emocji - na rzecz wyciszenia hałasu medialnego wokół decyzji.
Czy - odchodząc od węgla - nie skazujemy się na znaczący import energii oraz węgla w kolejnych latach? I jakie będą tego konsekwencje?
Z roku na rok produkujemy coraz mniej energii elektrycznej w kraju. Coraz więcej odpada generacji z węgla kamiennego i brunatnego Tak pewno zostanie na dłużej. W Krajowym Systemie Energetycznym rośnie zapotrzebowanie na moce szczytowe zarówno latem, jak i zimą. Coraz więcej prądu kupujemy za granicą.
Krajowy system przesyłowy pracuje synchronicznie z systemami krajów Europy kontynentalnej ENTSO-E (dawniej UCTE) oraz z wydzielonymi blokami wytwórczymi elektrowni Dobrotwór w systemie ukraińskim. A niesynchroniczne z systemem szwedzkim poprzez kabel podmorski prądu stałego oraz z litewskim poprzez wstawkę prądu stałego. To korzystne dla wsparcia międzyoperatorskiego z potrzeb stabilizacji systemów energetycznych.
9 lutego wprowadzono kolejne zmiany na europejskim rynku energii - mechanizm Multi-NEMO Arrangements. Wdrożenie go umożliwia nominowanym operatorom oferowanie usług obrotu energią elektryczną na rynku dnia następnego z dostawą z lub do Polski.
Wszystkie oferty składane przez uczestników rynku w polskim obszarze są kojarzone w ramach jednego procesu rynkowego i rozliczane na podstawie jednolitej ceny obowiązującej w całym polskim obszarze rynkowym. Niezależnie od tego, który operator został przez danego uczestnika rynku wybrany do świadczenia usług obrotu.
Bezpieczeństwo systemu krajowego wzrośnie, ale nasza energia elektryczna może stracić kolejną część eksportu. Ważyć będzie bowiem cena i potrzeby operatorskie (tych drugich jest niewiele). Nasza energia jest sporo droższa wobec oferty z Niemiec i Szwecji. Bo tamte - w ważącej części z generacji "ozowej" - są bez obciążeń kosztami uprawnień do emisji.
A zatem?
Zwiększy się saldo wymiany na korzyść importu - niezależnie od PEP 2040. Przypomnę, że za 2020 rok przekroczyło 13 TWh z eksportem/oddaniem 7 209 715 MWh a importem/pobraniem 20 433 667 MWh.
W 2020 roku z samej Szwecji saldo wymiany wyniosło 3771,59 GWh. Saldo wymiany na kierunku niemieckim sięgnło 11 218,88 GWh. Nasi południowi sąsiedzi kupują od nas energię elektryczną przede wszystkim dla stabilizacji generacji solarnej i wiatrowej.
Widać to w zróżnicowaniu przepływów w poszczególnych miesiącach roku. W zimowych nasi partnerzy biorą znacznie więcej, gdy słońca jest mniej. Dla Słowacji jednoznacznie to tylko import z Polski. W przypadku Czechow - też, choć w 2020 roku także kilka było dni ich eksportu. Łącznie na kierunku południowym za rok 2020 pobrano od nas 5378,23 GWh.
Jeśli przypomnieć, że generacja energii w Polsce z paliw stałych - węgiel brunatny i kamienny łącznie - to 72 proc. w strukturze produkcji, to jej losy w najbliższych latach nie mogą być bez znaczenia dla naszych południowych sąsiadów. Zauważą oni, że z PEP 2040 może się sporo zmienić.
A jak założenia PEP 2040 przełożą się na ceny prądu w Polsce dla przeciętnego Kowalskiego?
Odbiorca energii z grupy gospodarstw domowych jest chroniony (jeszcze) decyzjami URE - to ceny regulowane. A pozostali - już nie.
Zatem szybciej i dotkliwiej już teraz odczuwają skoki cen energii. Z początkiem 2021 roku ceny wzrosną dla wszystkich, choć różnie dla różnych grup odbiorców. Dla odbiorców domowych przyrost cen ma się zamknąć pomiędzy 9 a 10 procent (w porównaniu do cen z ubiegłego roku).
Dla odbiorców przemysłowych różnice będą większe. I tak będzie w kolejnych latach. W sierpniu ubiegłego roku Komisja Europejska opublikowała raport na temat cen energii elektrycznej w pierwszym kwartale.
Co z niego wynika?
W tym czasie i w tych samych porównaniach średnia cena energii dla odbiorcy końcowego na obszarze UE wzrosła o 1,0 proc. W Polsce i Litwie średnia cena energii dla gospodarstw domowych wzrosła najbardziej, gdyż o 14,0 proc.! Z większą dynamiką „pobiegniemy” do cen i kosztów pozyskania energii na poziomie unijnym.
Nie tylko z przyczyn projekcji PEP 2040. Najwyższe koszty energii w I kwartale 2020 roku występowały tradycyjnie w Niemczech (297,5 euro/MWh) i w Danii (292,4 euro/MWh). To kraje szczycące się bardzo wysokim udziałem generacji odnawialnej. Energia dla gospodarstw domowych w tym czasie kosztowała najmniej w Bułgarii - 95,8 euro/MWh.
Z czego to się wzięło?
Bułgaria opiera swą energetykę na dwóch filarach - węglu i atomie. Tam z węgla powstaje połowa energii elektrycznej, a rozszczepienie atomu dostarcza jedną trzecią. Ale jednocześnie 16 proc. energii pochodzi ze źródeł odnawialnych. Ciekawy to przykład do rozważań o naszej przyszłej strukturze paliwowej generacji energii elektrycznej...
Z kolei w przypadku końcowej ceny energii dla przemysłu były one najwyższe - według KE - za pierwszy kwartał 2020 roku w Niemczech: 163,6 euro/MWh (z poważnymi kompensatami dla utrzymania konkurencyjności branż energochłonnych).
We Włoszech było to 160,9 euro/MWh. W tym czasie - według tego samego źródła - średnia cena dla przedsiębiorstw w Polsce wyniosła 92,5 euro/MWh. Już trudne do wytrzymania przy śladowym wsparciu... A nie będą te ceny niższe w przyszłości.
Z PEP 2040 wynika, że czeka nas wiele bardzo kosztownych inwestycji. We wszystkich obszarach energetyki. W generacji to głównie wiatraki na morzu i energetyka jądrowa. Jakkolwiek będą wspierane, to inwestor odbierze swoją część... A zapłaci odbiorca. Ceny będą rosły - i to znacznie. Tu nie ma zmiłuj!