Trybuna Górnicza autor: MD
Wstrząs, który miał miejsce przed sześcioma laty w ruchu Śląsk kopalni Wujek,
porównano do wybuchu jednej tony trotylu pod ziemią. W jego wyniku na poziomie 1050 m zostało uwięzionych dwóch górników – sztygar i ślusarz.
Tuż przed wyjazdem na powierzchnię zostali dokończyć coś w ścianie 7 w pokładzie 409. Wtedy górotwór dał znać o sobie. To był 18 kwietnia 2015 r., godz. 0:16. Nikt wówczas nie przypuszczał, że natychmiast rozpoczęta akcja ratownicza będzie najdłuższą w powojennej historii polskiego górnictwa. Trwała 67 dni. Niestety – pomimo wykorzystania wszelkich możliwych środków – nie udało się dotrzeć do żywych.
Ratownicy w pierwszym etapie akcji próbowali ręcznie przedrzeć się przez silnie zaciśnięte wyrobiska prowadzące do rejonu ściany 7, w okolicach której mieli znajdować się zaginieni górnicy. To nie dało efektu i dlatego zespół ekspertów przygotował dwa warianty prowadzenia akcji. Pierwszy zakładał wykorzystanie kombajnu, a drugi wykonanie odwiertu z powierzchni do poziomu 1050 m.
Kombajn torował drogę ratownikom, którzy mogli prowadzić odwierty do sąsiednich wyrobisk, aby sprawdzić ich stan po tąpnięciu. Z równie wielką determinacją były prowadzono działania związane z odwiertem. Wiertnica, którą ustawiono przy ul. Śmiłowickiej w Katowicach-Panewnikach, 5 maja dotarła do punktu na poziomie 1050 m. Nie udało się zlokalizować górników.
13 czerwca, w 57. dniu akcji ratownicy odnaleźli aparat ucieczkowy oraz kurtkę roboczą. 15 czerwca ok. godz. 18 odnaleziono kolejną kurtkę, a po blisko trzech godzinach ciała sztygara i ślusarza, które wytransporotwano na powierzchnię tydzień później. W drodze z poziomu 1050 do nadszybia 36-letniemu Marcinowi Szymańskiemu i 44-letniemu Lechowi Szymczakowi towarzyszyli ratownicy, którzy ich odnaleźli. Dzień później, 23 czerwca, o godz. 6.44 formalnie zakończono najdłuższą akcje ratowniczą w powojennej historii polskiego górnictwa. Kosztowała ona 21 mln zł. Było w nią zaangażowanych ponad tysiąc osób, w tym 742 ratowników.