Wyjątkowo smutny weekend

autor: Jacek F. Balcer

 
Wiosenny weekend w Rzymie zaplanowaliśmy już w styczniu. Dopiero później okazało się, że Papież jest ciężko chory, że różnie może być. W samolocie, tuż przed startem z Katowic, ktoś rzucił plotkę – świeca zgasła. Zamknięte drzwi samolotu, wyłączone telefony, startujemy... Już nie ma jak sprawdzić, czy to plotka, czy faktycznie odszedł. Półtorej godziny niepewności i lot w absolutnej ciszy. Wielu leciało po prostu się pożegnać. Chcieli zdążyć. Sekundy po wylądowaniu na rzymskim Ciampino wnętrze samolotu rozświetliły telefony i powtarzana z ust do ust wiadomość – nie, nieprawda, żyje! Chwila nadziei. Zdążyliśmy – szepnęła siedząca za mną kobieta do męża. Wyjście z lotniska, taksówki, autobus, byle dotrzeć na Plac Świętego Piotra.
My mieliśmy inne plany na ten weekend. Galeria Borghese. Muzeum Sztuki Nowoczesnej. Popołudniowe słońce i spacer po Via Appia Antica... Ale to nie był dobry czas na zwiedzanie i spacery. Rzym żył inaczej niż zwykle. Wolniej. A drogi wielu ludzi – te do pracy, do szkoły, na uczelnię – prowadziły w tych dniach przez Plac Świętego Piotra. A tam – modlący się ludzie. Ludzie siedzący na chodnikach. Śpiący w śpiworach, bo tu już od piątku czy czwartku czuwali. Obok dziennikarze rozmawiający przez telefon z wydawcami. Szukający tzw. zwykłych ludzi do rozmów przed kamerą albo prowadzący wywiady z ekspertami od watykańskich spraw, w tym oczywiście od konklawe. Choć Papież wciąż żył, a ludzie mieli nadzieję, że kryzys minie, to jednocześnie jakby wszyscy podświadomie wiedzieli, że ten dzień jest blisko. Kamery telewizyjne skierowane na Bazylikę albo w okno Pałacu Apostolskiego, gdzie jeszcze tydzień temu się pokazał... Wyczekujące „tego” newsa. Umieranie na oczach świata. Smutny widok. Było tuż po 18, kiedy po krótkiej modlitwie pojechaliśmy na Via Vittorio Veneto na kolację. Wyszliśmy z restauracji tuż po 21. Zatrzymaliśmy taksówkę. Nie zdążyłem powiedzieć, dokąd chcemy jechać, gdy taksówkarz odwrócił się i ocierając łzy z czerwonej, zapłakanej twarzy, powiedział cicho – Il Papa è morto. Papież nie żyje. Jak to? Nie słyszeliśmy żadnych dzwonów – tak to sobie wyobrażałem... Nikt w restauracji słowem się nie odezwał. –Dzwonów nie było, umarł przed chwilą – wyjaśnił taksówkarz. – To był Wielki Człowiek. Sono molto devoto, sono Siciliano – jestem bardzo wierzący, jestem Sycylijczykiem – wyjaśnił kierowca. – Jesteśmy z Polski – usłyszał od nas. Jedźmy na Plac Świętego Piotra – poprosiłem. Taksówkarz zatrzymał się przy wjeździe na Terminal Gianicolo. – Stąd tunelem z parkingu macie najbliżej i bez tłumów – wyjaśnił Sycylijczyk, który wyszedł z samochodu i wyściskał nas na pożegnanie, nie biorąc pieniędzy za kurs. Plac Świętego Piotra był po brzegi wypełniony ludźmi. Łzy. Modlitwy. Zapach płonących świec. I mimo oczywistego w takiej chwili smutku, także radość, że miałem to szczęście, żeby dwukrotnie spotkać Go na audiencjach. Zamienić dwa zdania. A zarazem jakiś niewyobrażalny żal, że to koniec. Wielu płakało. Inni – choć smutni – cieszyli się, że był. Dziękowali. Klaskali, wołając Santo subito!
A później niedzielny poranek. Inny niż wszystkie, jakie spędziłem kiedykolwiek w Rzymie. Bez ulicznych grajków na Piazza Navona. Z usłaną specjalnym wydaniem „L’Osservatore Romano”, prowadzącą do Bazyliki Świętego Piotra – Via della Conciliazione. Rozrzucone wszędzie, nieaktualne już, gazety o stanie zdrowia Papieża. Ludzie snujący się po uliczkach. Zakonnice przemykające w milczeniu na przedpołudniowe msze, a może właśnie z tych mszy wracające. Karabinier oparty o maskę granatowej Alfy Romeo. Ciemne okulary. I płynące spod nich łzy. Wszechobecna cisza. Jakby wszyscy postanowili zostawić dziś w domach skutery i samochody. A może to ja po prostu ich nie słyszałem. Wieczorny samolot do Katowic. Znów w ciszy. W samochodzie z lotniska tylko klasyczna muzyka w radiu. W kraju czas narodowego pojednania. Umilkły polityczne spory. Pogodzili się kibice. Ludzie wydawali się sobie bardziej bliscy. Do pogrzebu, może kilka dni dłużej. A później znów wszystko było jak dawniej. Tylko Rzym od tej pory nie jest już dla mnie taki sam.