Rozmawiała: Monika Krężel
filarami śląskiej turystyki
Rozmowa z KAMILEM IWANICKIM, silesianistą, autorem książki „Śląsk, którego nie ma”
Pana najnowsza książka nosi tytuł „Śląsk, którego nie ma”. On sugeruje, że coś zniknęło bezpowrotnie. Czego już więc nie ma? Czego nigdy już nie zobaczymy?
Z jednej strony pokazuję w książce miejsca, które zniknęły, które wyburzono, ale także społeczności i ludzi, których już z nami nie ma. Ten tytuł mówi też o miejscach, które nie powstały, bo na przykład odwołuję się w nim do idei Tripolis, której się nie udało zrealizować.
Tripolis, czyli międzywojennej koncepcji jednego wielkiego niemieckiego miasta składającego się z Zabrza, Gliwic i Bytomia.
Tak, dokładnie. W założeniach było trójmiasto, ale trzech burmistrzów miało trochę różne podejście do tej koncepcji. Zabrze było najmłodsze z nich, do dzisiaj mieszkańcy sąsiednich miast śmieją się, że nie ma w nim rynku. Tymczasem tam miało powstać nowe centrum miasta, nowe city. Dzisiaj z tych planów został tylko fragment ówczesnego założenia, bo uderzył kryzys gospodarczy i nie udało się zrealizować tego, co pierwotnie zamierzano. Jednak będąc na placu Wolności w Zabrzu, można gdzieś tam dostrzec pierwotne pomysły.
Zresztą tych tripolisowych śladów można znaleźć jeszcze kilka. Jest nim na przykład fontanna trzech faunów przed Urzędem Miasta w Gliwicach. Według jednej z legend jest to trzech burmistrzów, którzy patrzą w utopione nadzieje na współpracę.
W książce przywołuję większe inicjatywy z tamtych czasów, które pojawiały się, a z których nie zawsze coś wychodziło. Niektóre rozdziały są opowieścią o szukaniu śladów Górnego Śląska i jego dawnych mieszkańców, czy to poprzez niemieckie przedwojenne napisy, które wychodzą z podtynku, czy przez murale propagandowe z PRL-u, czy behapowskie murale w zakładach przemysłowych. To wszystko są ślady historii regionu, często pomijane i niezauważane.
Piszę też o budowlach modernistycznych, drogach, jak obecna DK44, dawniej nazywana hitlerówką czy trzęsawką.
Skąd się w ogóle wziął pomysł na książkę?
Mieszkam w Zabrzu i w trakcie jednego ze spacerów po centrum miasta, na placu Traugutta, nazywanym kamiliańskim, przyjrzałem się kościołowi św. Kamila, który jest tymczasowym kościołem od już... 80-90 lat. Obok niego stoi opuszczony dawny szpital.
Widać tam miejsce, gdzie miał stanąć kościół św. Kamila, ale nigdy nie powstał. I ono mnie trochę tak zainspirowało do napisania książki o Śląsku, którego nie ma. Umieściłem w niej też budynki, które powstały bardzo dawno temu, służyły mieszkańcom przez pokolenia, a dzisiaj stoją puste.
Poszczególne rozdziały książki opowiadają też o ludziach. O kim konkretnie?
Mamy tutaj różne postacie. Są to osoby, które związały się na całe życie z Górnym Śląskiem, jak na przykład Jerzy Ziętek. Opowiadam o nim szerzej, trochę w tym kontekście, jak kilkanaście lat temu próbowano usunąć go z historii. Dla mnie jest to dziwne podejście do historii, usuwamy z niej pewne wydarzenia, zamiast zachować jako ślady dziedzictwa. Bo przecież to wszystko może być nauką dla przyszłych pokoleń. Jerzy Ziętek z jednej strony jest uznawany za twórcę ikon Katowic i całego regionu, takich miejsc jak Park Śląski, ale z drugiej strony ma też trudną historię związaną z działalnością komunistyczną. O tym też trzeba pamiętać, a nie usuwać z krajobrazu.
Czasami się śmieję, że ta książka jest właśnie o takich odcieniach szarości naszego Górnego Śląska.
Przywołuję też postać Loli Potok. Ona była ofiarą Holokaustu, a po wojnie, pracując w więzieniu w Gliwicach, znęcała się nad więźniami. W jej wspomnieniach można przeczytać o tym, iż ona liczyła, że uda się jej spotkać te osoby, które się nad nią znęcały w Auschwitz.
Pisze Pan o familokach, pałacach, cmentarzach, przywołuje anegdoty i ciekawostki. Te opowieści inaczej odbiorą mieszkańcy Śląska, inaczej jednak turyści. Czy ten zapomniany albo nieistniejący i ten współczesny Śląsk może być dla nich atrakcyjny?
Nostalgiczne opowieści są coraz bardziej popularne. Gdy jesteśmy w pewnych miejscach, na przykład na rynku w Gliwicach, obserwujemy budynki, które stoją, choć wyglądają inaczej niż kilkadziesiąt lat temu. Mają jednak historię, której nie widać na pierwszy rzut oka, ale ona się gdzieś chowa. To może być fascynujące nie tylko dla mieszkańców Śląska. Budynki kryją ciekawą historię mieszkańców regionu.
Dobrze, że w przypadku niektórych obiektów jest jakaś szansa na ich uratowanie. Szyb Krystyna w Bytomiu będzie zrewitalizowany, zyskał dotacje z Funduszy Europejskich. Albo pałac w Kopicach, który właśnie miał to szczęście, że nowy właściciel zaczął tam działać. Takie zrewitalizowane obiekty mogą być szansą dla turystyki Śląska.
Oglądałam kiedyś film w Muzeum Górnictwa Węglowego, który pokazywał, jak likwidowane są wieże szybowe, jak upadają spychane dźwigami. To był straszny widok, jakby runęło nasze dziedzictwo, bo przecież wieże wyciągowe to coś, co nas wyróżnia. Dla turystyki przemysłowej takie obiekty zginęły bezpowrotnie. Jak tego nie żałować?
To jest też jedna ze smutnych historii. Bardzo szybko się coś niszczy, likwiduje, zamiast poczekać i pomyśleć, jak można to wykorzystać. Trzeba tu wziąć też pod uwagę decyzje niektórych spółek i instytucji, które myślą o kapitalizacji przestrzeni i budowie w tym miejscu kolejnych hal magazynowych czy innych przedsiębiorstw, zamiast wykorzystać tę część śląskiego Landschaftu, z której powinniśmy być dumni jako naszego dziedzictwa kulturowego. Szyby górnicze można zaadaptować, one pełnią teraz bardzo różne funkcje – od restauracji, przez muzea, po różne instytucje. Ostatnio w Katowicach otwarto salon samochodowy właśnie w jednym z szybów.
Szybów górniczych jest wciąż sporo, ale... Przejeżdżałem niedawno koło Szybu Wschodniego, na granicy Zabrza i Bytomia. Stoi opuszczony od kilku już lat, jest w coraz gorszym stanie, nie wiadomo, co z nim będzie. Jest w rękach prywatnego właściciela, takich przykładów jest wiele.
Mnie jeszcze jest żal osiedli robotniczych. We Francji, w regionie Nord-Pas-de-Calais, kopalnie z całą infrastrukturą, w tym osiedlami robotniczymi, są wpisane na listę UNESCO. U nas niegdyś piękne osiedla, są dziś często obrazami nędzy i rozpaczy. A ileż my mamy takich Nikiszów…
Widać zaledwie kilka przykładów rewitalizacji osiedli, które od początku były dobrze zaplanowane. Budynki na wielu osiedlach nie są remontowane tak naprawdę od dekad i nie ma pomysłu, co dalej z tym zrobić.
Tymczasem familoki mogą być częścią śląskiego krajobrazu, filarem lokalnej turystyki, czymś, czego nie ma w innych częściach Polski.
To jest zadanie dla mieszkańców, lokalnych grup, administracji, instytucji, które rozpoczną aktywizację takich obszarów. I to nie tylko chodzi o kwestię, że budynki zostaną wyremontowane, ale i te społeczności zyskają drugie życie.
Zawsze podkreślam, że kopalnie nie tylko budowały mieszkania i zapewniały dach nad głową, wikt i opierunek, ale też zajmowały się organizacją domów kultury, chórów, orkiestr, szpitali, miejsc dla organizacji, które wspierały te społeczności. To też zniknęło przez ostatnie 30 lat.
Śląsk to także tradycje i obrzędy, których nie spotkamy w innych regionach kraju. Procesja Bożego Ciała w Lipinach trwa w niezmienionej formie, co roku przyjeżdżają nań dziesiątki fotoreporterów. Podobnie jest z orkiestrami górniczymi, które 4 grudnia budzą mieszkańców górniczych osiedli. Można więc powiedzieć, że tradycja trwa, nie wyobrażam sobie, aby to zaniknęło.
Jeśli chodzi o tradycje i zwyczaje śląskie, to one też niestety zanikają. Dla mnie to jest nawet ważniejsza rzecz niż poprzemysłowe obiekty – ta kwestia tradycji, opowieści, godki, czy nawet kulinariów, które też są często pomijane jako ważny element kultury regionalnej.
Może sztandarowe tradycje przetrwają, ale wiele innych już nie.
Kamil Iwanicki, silesianista, badacz Górnego Śląska, przewodnik, absolwent studiów śląskich na Uniwersytecie Śląskim. Pomysłodawca i twórca projektów regionalnych: Familoki, Gliwicka Mapa Tajemnic i Śląskie Stwory i Potwory. W swojej pracy opowiada o skomplikowanym dziedzictwie kulturowym regionu. Od ponad trzech lat jego obiektem zainteresowań pozostają kolonie robotnicze, które stają się punktem wyjścia do opowieści o tradycjach, zwyczajach i życiu mieszkańców familoków.
est autorem książki „Familoki. Śląskie mikrokosmosy. Opowieści o mieszkańcach ceglanych domów”. Autor barwnie opowiada o osiedlach robotniczych, także tych, które bezpowrotnie utraciliśmy.