Kopalnia w sercu

autor: Monika Krężel

 pamięci i na negatywach
 10 lat temu, 29 maja 2015 r., z kopalni Kazimierz-Juliusz w Sosnowcu wyjechał wózek z ostatnią toną węgla. To była też ostatnia działająca kopalnia w Zagłębiu Dąbrowskim. To wydarzenie zostało dobrze udokumentowane, m.in. dzięki pracy sosnowieckiego fotografa Jana Bebłota.
Symboliczny wózek wyjechał na powierzchnię z szybu Kazimierz I o godz. 11.41. Witano go uroczyście – na czele z przedstawicielami zarządu zakładu, miejskimi urzędnikami, biskupem, a przede wszystkim byłymi pracownikami kopalni.
- Pamiętam ten moment doskonale, tak jak ostatnią Barbórkę na hali zbornej w 2014 roku. Zjechałem 29 maja 2015 roku na dół, żeby zrobić zdjęcie wagonikowi, było tam też wówczas wielu dziennikarzy - opowiada Jan Bebłot, który od lat 70. dokumentuje fotograficznie wszystko, co związane było z kopalnią oraz z sosnowiecką dzielnicą Kazimierz Górniczy. - Jeszcze przed tym wydarzeniem kilka razy z inżynierami zjeżdżałem na dół, widziałem, jak są demontowane i transportowane na górę zabytkowe orły. Wrażenie zrobił na mnie jeden z górników, który niósł rzeźbę św. Barbary, potem wsiadł do klatki, żeby wywieźć ją na powierzchnię - wspomina.
Jan Bebłot, z wykształcenia fotograf, po słynnym Technikum w Katowicach-Piotrowicach, gdzie kształceni są fotografowie, też był zatrudniony na kopalni. Przez kilkadziesiąt lat zrobił setki zdjęć – od Barbórek po kopalniane wypadki, pracę górników, koncerty orkiestry górniczej, wizyty delegacji z pierwszych stron gazet, górnicze osiedla, komarki pod kopalnią, na których do pracy dojeżdżali górnicy. Dokumentował wszystko, zachował negatywy, a swoje zbiory powoli digitalizuje. Nic dziwnego, że jak tylko w Sosnowu organizowane są wystawy dotyczące historii miasta, do drzwi fotografa zawsze pukają kuratorzy.
- Jestem czwartym pokoleniem, które pracowało na tej kopalni. Zatrudniony tu był mój ojciec, któremu nawet robiłem zdjęcia na dole. Przed wojną pracował tu dziadek, pradziadkowie. Jeden z nich stracił nogę na kopalni. Babcia z kolei pracowała na sortowni - opowiada Jan Bebłot. - Ja skończyłem wydział fototechniczny w piotrowickim Technikum i dostałem pracę w Mostostalu, zajmowałem się radiografią. Dobrze mi się tam pracowało. Był początek lat 70., gdy zadzwoniono do mnie, żebym przyszedł na kopalnię Kazimierz-Juliusz, bo powstaje tu izba tradycji i trzeba pomóc. Nie chciano mnie puścić z tego Mostostalu, ale w końcu dostałem przeniesienie. Na kopalnię trafiłem w 1972 roku, pracowałem w dziale technicznym, przygotowywaliśmy gazetę zakładową, która miała tytuł „Wspólnymi siłami”, pracowaliśmy przy izbie tradycji. To były czasy, gdy na kopalniach zatrudnieni byli także sportowcy - przypomina.
I Grudzień, i biskup Głódź…
Na zdjęciach Jana Bebłota przewijają się znane twarze ze świata polityki, kultury, Kościoła, którzy przyjeżdżali do Kazimierza Górniczego na kopalnię. Oto premier Józef Oleksy wychodzący z baru „Górnik”, oto Anna Walentynowicz na wiecu w hali zbornej, jest biskup Sławoj Leszek Głódź w górniczym wagoniku kilkaset metrów pod ziemią. Jest i towarzysz Grudzień w wielu wydaniach, bo i często bywał na kopalni. - Jak przyjeżdżał, to wszyscy stali na baczność - wspomina fotograf. - Oficjalne delegacje od razu po zwiedzaniu miały wywoływane zdjęcia. Zanim wyjechali na powierzchnię, umyli się, ja je już obrabiałem w zakładzie. Z Grudniem też tak było, tylko że z nim jechaliśmy w jedno miejsce kolejką ze 20 minut. Ja zrobiłem zdjęcia i chciałem szybko wyjechać na powierzchnię, żeby je wywołać. „Zakosiłem” więc kolejkę, pojechałem pod szyb, wyjechałem na górę i zająłem się zdjęciami. Potem mi mówiono, że zrobiła się straszna afera, bo Grudzień musiał czekać długo na kolejkę - wspomina.
Rzadko się zdarza, by zachowało się tak bogate archiwum po działalności kopalni. Jan Bebłot prowadzi jeszcze zakład fotograficzny, gdzie znajdziemy nie tylko archiwalne zdjęcia, ale i mnóstwo przedmiotów związanych z górnictwem – od lampek górniczych po mundur i bryłę węgla z ostatniego wagonika.
- Czasami odwiedzają mnie emerytowani górnicy. Jeden z nich cieszył się na widok zdjęcia maszyny parowej, bo na niej pracował. Podarowałem mu jej fotografię. Szkoda, że ta maszyna się nie zachowała, była zabytkowa, z 1902 roku. W ogóle jest żal wszystkiego, co zostało na dole i już nigdy nie zostanie wyciągnięte, bo szyby zostały zasypane. Te kopalniane warsztaty, lokomotywy górnicze, wagoniki… Dzisiaj mogłyby pięknie ozdabiać miasto. Na powierzchnię wyjechały miedziowe trakcje - uważa. W swoich zbiorach ma ujęcie, jak woda podchodzi do szybu...
W przypadku Jana Bebłota rodzinna historia pisze ciąg dalszy. - Mój syn Michał pracuje pod ziemią na Budryku, a mieszkał w Anglii, pięć lat pracował w British Museum. Jest elektrotechnikiem i zdecydował, że wraca do Polski. No i wybrał kopalnię - uśmiecha się Jan Bebłot.
Fotograf dodaje, że chyba urodził się po to, aby to wszystko udokumentować. - Spotykałem się nieraz z uwagami na temat mojego zatrudnienia w kopalni. Odpowiadałem wtedy, że to, co robię, przetrwa dłużej niż niestety kopalnia - kończy Jan Bebłot.