14 marca 2019 Portal gospodarka i ludzie autor: Kajetan Berezowski
Stale dostosowywaliśmy projekt kopalni do pieniędzy, które mogły być do dyspozycji. Mogły, bo nikt nie dawał gwarancji, że będą - wspomina w rozmowie z portalem netTG.pl DR JERZY MARKOWSKI, budowniczy i były dyrektor kopalni Budryk.
Często wspomina pan lata, kiedy przyszło panu kierować najmłodszą polską kopalnią?
Czy często? Często i chętnie, bo był to najtrudniejszy, ale i najlepszy okres w moim górniczym życiorysie. To był przełom lat 80. i 90. zeszłego stulecia. Weryfikowano całą politykę gospodarczą państwa. Ważyły się też losy ważnych inwestycji - elektrowni jądrowej w Żarnowcu, Zakładów Chemicznych w Policach, Elektrowni Opole i kopalni Budryk. Były to tzw. inwestycje centralne, które budowano od połowy lat 70. Budowa kopalni Budryk zaczęła się w 1977 r. Od tego czasu zaczęto głębić szyby, wyznaczać tereny, przejmować grunty. W 1989 r., wraz z nastaniem rządu premiera Mazowieckiego wydano postanowienie o wstrzymaniu inwestycji na jeden rok z decyzją o zaniechaniu budowy. Ja zostałem dyrektorem kopalni Budryk 1 lipca 1990 r. w wyniku konkursu. Wcześniej pracowałem w kopalni Sośnica jako główny inżynier ds. inwestycji. W tym konkursie moimi konkurentami byli: Paweł Kałdonek, Stefan Jaszczyk, Włodzimierz Gałuch, dr Krzysztof Matuszewski i jeszcze piąta osoba, o ile mnie pamięć nie myli, z Przedsiębiorstwa Komunikacyjnego. Trzem z nich, którzy znali się na górnictwie, zaproponowałem potem współpracę w charakterze moich zastępców.