Trybuna Górnicza autor: JM
W marcu minęła dekada od katastrofy w elektrowni jądrowej Fukushima.
Wydawało się, że skutkiem wypadku będzie renesans energetyki opartej na węglu. Wygląda jednak na to, że Kraj Kwitnącej Wiśni również przyspieszy z dekarbonizacją gospodarki.
Wypadek w elektrowni Fukushima Dai-ichi był następstwem trzęsienia ziemi, które spowodowało tsunami. To właśnie woda, która zalała siłownię znajdującą się na wybrzeżu Oceanu Spokojnego, w północno-wschodniej części wyspy Honsiu, była bezpośrednią przyczyną serii wypadków, które miały miejsce pomiędzy 11 a 16 marca 2011 r. W wyniku awarii stopieniu uległy trzy spośród sześciu rdzeni, a jedną z najgroźniejszych konsekwencji było przedostanie się materiałów promieniotwórczych do oceanu wraz z wodą morską, która służyła do chłodzenia reaktorów.
W następstwie samego wypadku zginęły dwie osoby, natomiast spór trwa, jeśli chodzi o długofalowe skutki wycieku materiału promieniotwórczego – według najbardziej ponurych analiz, choć trudnych do potwierdzenia, katastrofa mogła spowodować śmierć kolejnych kilku tysięcy osób, które zachorowały na raka i inne nowotwory. Poważne skutki dla środowiska może mieć również skażenie wód oceanicznych.
Bezpośrednim następstwem katastrofy było wyłączenie wszystkich 54 reaktorów jądrowych pracujących w japońskich siłowniach atomowych, a pośrednim rewizja dotychczasowej polityki energetycznej i początkowy paniczny odwrót od tego źródła energii.
Warto tutaj sięgnąć trochę wstecz. Szybka industrializacja Japonii po II wojnie światowej spowodowała bardzo duży wzrost zapotrzebowania na energię w państwie, które nie miało dużo jej własnych źródeł. Szczególnie dotkliwie japoński przemysł odczuł skutki tzw. kryzysu naftowego w latach 70. minionego stulecia. Dlatego, choć pierwszy komercyjny reaktor na wyspach japońskich uruchomiono w 1966 r., to dopiero w następnych dekadach rozpoczął się intensywny rozwój energetyki jądrowej. W efekcie tuż przed katastrofą w Fukushimie wielkość japońskiego potencjału elektrowni atomowych plasowała się na trzecim miejscu na świecie – po USA i Chinach. Natomiast jeśli chodzi o krajowy miks energetyczny, to prawie 27 proc. energii wyprodukowanej na wyspach japońskich pochodziło z elektrowni jądrowych, a atom był promowany jako bezpieczne i stabilne źródło energii.
Fukushima bardzo poważnie zachwiała to przekonanie, a nieoczekiwanym beneficjentem tej sytuacji stał się węgiel. Choć i to po dekadzie od wypadku w elektrowni atomowej zaczyna się zmieniać. Jeszcze w minionym roku Japonia podtrzymywała plany zbudowania 22 nowych elektrowni opalanych węglem, które miałyby powstać w ciągu pięciu lat. Trudno powiedzieć, czy te plany zostaną rzeczywiście zrealizowane, biorąc pod uwagę coraz większą krytykę pod adresem rządu przez liderów zachodnich mocarstw nawołujących do szybkiego ograniczania emisji CO2.
W efekcie jeszcze w minionym roku Japonia zapowiedziała wyłączenia ok. 100 starych i nieefektywnych bloków węglowych i zmniejszenie tym samym udziału węgla w miksie energetycznym do 26 proc. do 2030 r. (dla porównania w 2018 r. było to 32 proc.).
Natomiast kilka dni temu japoński rząd ogłosił, że rozważa wycofanie wsparcia dla eksportu japońskiej technologii budowy nowoczesnych elektrowni węglowych opartych o zgazowanie, a podczas nadchodzącego szczytu klimatycznego w USA premier Japonii ma zadeklarować ambitny program dekarbonizacji gospodarki. Coraz częściej słychać też deklaracje Tokio o zwiększaniu energetyki odnawialnej, zwłaszcza rozbudowie morskich farm wiatrowych.