Roman Kluska o drożyźnie

Jerzy Dudała
 
Uważam, że „zielone szaleństwo” nie jest przsadzonym zwrotem. Trzeba bowiem
pamiętać, jak wielkie koszty społeczne taka polityka klimatyczna Unii Europejskiej spowoduje. Unia Europejska na tym przegra, a szczególnie przegra na tym Polska, która dzięki węglowi miała przez całe lata zapewnione stabilne dostawy energii - podkreśla w rozmowie z portalem WNP.PL Roman Kluska, przedsiębiorca, twórca i były prezes spółki Optimus SA, obecnie m.in. hodowca owiec i producent serów.
Roman Kluska zapewnia, że nie pracuje dla pieniędzy. - Chodzi mi o ludzi, których zatrudniam, gdyby nie troska o nich, już bym się wycofał - przyznaje Kluska.
- Żal mi milionów ludzi, którzy będą mieli coraz ciężej, także przez cały ten Zielony Ład, czyli to „zielone szaleństwo” - podkreśla znany biznesmen.
– Nowi urzędnicy przychodzą, żeby kontrolować, ale oni nie zwiększają podaży dóbr i usług konsumpcyjnych – zauważa Kluska. – Niektórzy nie dostrzegają sensu dalszej pracy, wolą skromnie żyć z socjalu niż pracować.
Małe firmy są zdaniem Kluski "skarbem gospodarki". Tymczasem w polskich realiach rzuca się im kłody pod nogi.
Czy w pana też uderza wszechobecna drożyzna?
- Wszystko drożeje w szalonym tempie. Te podwyżki wynoszą co najmniej 30 procent w stosunku do cen z początku br. w zakresie kupowanych przez nas materiałów i energii. Zużywamy dużo gazu, a obecna cena z grudnia 2021 roku to 11,28 gr/ kWh. Od 1 stycznia 2022 r. będziemy płacić 38,93 gr/kWh, tu nie ma pomyłki! Wzrost to 345 procent, obowiązują nas kontrakty roczne.
Papier na potrzeby opakowań serów, styropian do tych samych celów, paliwo, którego dla uprawy ziemi używamy bardzo dużo, podrożały o nie mniej niż 30 procent. Energia elektryczna to wzrost o 50 procent. Pytanie, jak ja mam kalkulować ceny serów na przyszły rok. A nie wspomniałem jeszcze o znacznej podwyżce obowiązkowych danin dla państwa.
Ten rząd rozpędził takie procesy inflacyjne, że trudno nawet ogarnąć, jakie to będzie miało skutki. Mam za sobą wiele lat życia, ale takich podwyżek nie pamiętam nawet z czasów PRL. Niektórzy nie dostrzegają sensu dalszej pracy, wolą skromnie żyć z socjalu niż pracować.
Powstał tutaj kluczowy problem społeczny i budżetowy. Poważnie nadszarpnięto etos pracy. Trzeba też zaznaczyć, że stale poszerza się biurokracja oraz najprzeróżniejsze tytuły nowych wydatków budżetowych, bez optymalizacji wcześniejszych. Miejmy świadomość, że gospodarka to bardziej niż złożony mechanizm i do tego nie jest z gumy.
Rośnie armia urzędników?
- Dochodzą nowi urzędnicy, żeby kontrolować, ale oni nie zwiększają podaży dóbr i usług konsumpcyjnych. Oni powiększają koszty, zarówno po stronie budżetu państwa, jak i po stronie przedsiębiorców.
Przybywa drobiazgowych regulacji. Po to, by nad tym zapanować, trzeba zatrudniać nowych pracowników w firmach po stronie produkcji i w urzędach po stronie kontroli. Mnie również to dotyczy, coraz więcej czasu zabiera nam biurokracja, a przez to wydajność pracy się obniża. Dodatkowo przez ten proces ubywa rąk do pracy w produkcji, a przybywa nabywców tych dóbr, czyli stymulują inflację.
Innym problemem może być to, że z uwagi na nowe rozwiązania wynikające z Polskiego Ładu, ludzie będą z działalności gospodarczej przechodzili na spółki z ograniczoną odpowiedzialnością. To ten milion osób prowadzących działalność gospodarczą harował i zadłużał się, bo one nie mogą zbankrutować. Teraz sytuacja ulegnie radykalnej zmianie.
Dlaczego?
- W realiach spółki z ograniczoną odpowiedzialnością ludzie zamiast harować, będą bankrutować i zakładać nowe firmy, znam to z czasów minionych. A to ten milion osób, mających działalność gospodarczą, swoją ciężką pracą i swoim majątkiem podtrzymywał polską gospodarkę przez ostatnich dwadzieścia lat. Często ci ludzie pracowali po 10-12 godzin, a nawet dłużej.
Za wszelką cenę chcieli się utrzymać na powierzchni i zabiegali o swoje biznesy, bo one były ich jedynymi żywicielami, a oni włożyli w nie wszystko, co mieli. Te firmy są cenne dla budżetu. Płacą więcej podatków w stosunku do obrotu niż spółki prawa handlowego, które są droższe w utrzymaniu, bo mają pełną księgowość i inne wyższe koszty.
Przykładowo spółka prawa handlowego za każdy przelew płaci, a w przypadku działalności gospodarczej jest to za darmo, opłata za usługi księgowe takiej firmy jest o ponad połową mniejsza niż za spółkę. Takie małe firmy są tanie i elastyczne. Mają podatek liniowy, ale nie mają ulg podatkowych. Na trudne czasy to najlepsza forma gospodarowania dla państwa, nie dla nich. Oni się zaharują, byle tylko przetrwać.
Kiedy tylko ludzie zaczną przechodzić z działalności gospodarczej na spółki z ograniczoną odpowiedzialnością, co rząd niemal wymusza, spadną przychody do budżetu, bo koszty tych firm będą większe. Zatem będzie to oznaczało pogorszenie konkurencyjności gospodarki niejako na własne życzenie. Nie potrafię tego zrozumieć.  
Poza tym trzeba pamiętać, że w przypadku działalności gospodarczej zrealizowała się idea jednego okienka. Ktoś szedł do gminy i zakładał działalność gospodarczą. Wiele osób mogło się sprawdzić, czy poradzi sobie w biznesie. To sprawdzanie odbywało się na ich ryzyko i ich koszt. W przypadku spółki z o.o. jeżeli zbankrutuje, to zapłacą za to podatnicy, czyli społeczeństwo.
Obecnie prawo w Polsce daje wielką przewagę dużym podmiotom?
- Zgadza się. W Polsce, kiedy tworzy się prawo, to dotyczy ono wszystkich podmiotów na rynku, wyjątki od tej reguły są faktycznie pomijalne. W większości krajów europejskich, zwłaszcza w Anglii, postępuje się inaczej, małe firmy nie są objęte biurokracją. Tam niemal każda regulacja prawna zawiera preambułę, że jeżeli twoje obroty nie przekroczyły tylu a tylu milionów funtów za poprzedni rok, to ta regulacja cię nie obejmuje.
Natomiast w Polsce te małe firmy nie mają szans w starciu z dużymi koncernami, jeśli mają identyczne obowiązki. Dotąd dla wielu ludzi ochroną było właśnie prowadzenie działalności gospodarczej. Była to forma tańsza niż spółka. Jeżeli teraz te małe firmy zostaną pozbawione tej przewagi, to będzie im jeszcze trudniej konkurować na rynku.  
Jeżeli duże firmy nie są otoczone małymi, "drapieżnymi konkurentami", to nie muszą się szybko rozwijać i nie muszą dbać o szybki postęp technologiczny. Wtedy często obrastają tłuszczykiem w swojej niegospodarności. Rozwiązania zaproponowane przez rząd będą ten problem pogłębiać. Małe firmy nie mają wielkich bezwładnych struktur, są w stanie szybko przestawić produkcję, bo na przykład nie mają starych zapasów. One wymuszają postęp na firmach dużych i średnich.  
Z kolei duże firmy, gdy braknie drapieżnej konkurencji, zawsze znajdą jakiś sposób, żeby się porozumieć z ominięciem urzędów antymonopolowych, bo to dla nich tańsze od inwestowania w rozwój technologiczny. Ci duzi zawsze się jakoś ułożą, a cierpią na tym konsumenci. Dlatego staram się zwracać na to uwagę i walczyć o te małe firmy. One są prawdziwym skarbem każdej gospodarki.
Jak ocenia pan politykę klimatyczną Unii Europejskiej i Europejski Zielony Ład, który wielu nazywa „zielonym szaleństwem”, zważywszy na to, że Chiny, Indie, Australia czy Rosja nie zamierzają odchodzić od węgla.
- Uważam, że „zielone szaleństwo” nie jest tutaj przesadzonym zwrotem. Trzeba bowiem pamiętać, jak wielkie koszty społeczne taka polityka klimatyczna Unii Europejskiej spowoduje. Unia Europejska na tym przegra, a szczególnie przegra na tym Polska, która dzięki węglowi miała przez całe lata zapewnione stabilne dostawy energii.
Niedawno byłem nagabywany, żebym zainwestował w przetwórstwo węgla w nowych, dziś już tanich technologiach, który po uszlachetnieniu może być spalany nie bardziej emisyjnie niż gaz. Jednak nie wszedłem w to.
Dlaczego?
- Mam już swoje lata, a poza tym przeczuwałem przyspieszenie owego „zielonego szaleństwa”. Nie chodzi tutaj o dobro środowiska, dziś węgiel można uszlachetnić. Tak naprawdę chodzi tu o potężną walkę o nowy podział ekonomiczny świata. Niektórzy angażują się w to z braku wiedzy, nawet w dobrych intencjach, bo hasła piękne - tak zwani pożyteczni idioci, a także wyrachowani cynicy, którzy być może biorą za to pieniądze.
Cały ten Zielony Ład będzie oznaczał pogorszenie konkurencyjności europejskiej, w tym szczególnie polskiej, gospodarki i pogorszenie poziomu życia ludności. Nie chcę się już tym denerwować. Powiem tylko, że to wbrew racjonalnemu rozumowaniu, wbrew logice. Rzeczywiście jest to „zielone szaleństwo”.
Nie tak dawno, kiedy PiS dochodził do władzy,  jego politycy wskazywali na wielką rolę węgla w gospodarce. Mamy drugą kadencję rządów i PiS nam jakoś „zzieleniał”.
- Rzeczywiście, trudno mi pojąć, jako praktykowi gospodarczemu, różne dziwne decyzje. Wystarczy tu wspomnieć o tzw. piątce dla zwierząt. Przecież gdyby to przeszło, to zyskaliby na tym hodowcy gdzieś na Białorusi czy w Rosji, a te zwierzęta miałaby tam o wiele gorzej i to kosztem tysięcy polskich rodzin. Byłoby to zabicie kury znoszącej złote jajka, jeżeli spojrzymy na eksport drobiu do krajów Bliskiego Wschodu.
Poza tym wielu hodowców przeszło z trzody chlewnej na drób, oni w to przejście wiele zainwestowali, dla nich ta piątka to byłaby katastrofa finansowa. Rolnicy bardzo źle odebrali wówczas tę „piątkę dla zwierząt”. To nie przeszło, bowiem pojawiły się protesty. Niestety, takich dziwnych decyzji jest wiele. Przyznam, że nie potrafię zrozumieć tego odejścia od pragmatyzmu gospodarczego.
Ale cóż, propozycje opozycji są bardziej radykalne, zielone i inne szaleństwa, jak chociażby wyeliminowanie mięsa i najprawdopodobniej jeszcze szybciej pogrążyliby oni gospodarkę w inflacji. W czasie kryzysu potrzebne jest jednoczenie narodu wokół rdzenia, jakim są nasze tysiącletnie tradycje i wartości oparte na kościele katolickim. Dziś walka z nimi to walka z polską racją stanu.
Czego się pańskim zdaniem należy spodziewać w roku 2022?
- Trudnych czasów dla gospodarki i ogromnych kosztów społecznych. Mnie uczyli jeszcze  profesorowie ukształtowani przed wojną. Byłem na elitarnym wówczas kierunku, czyli na informatyce osadzonej w ekonomii.
Oni wpoili mi, że gospodarka i ekonomia oznaczają bardzo złożone procesy o wielu nieprzewidywalnych korelacjach. I jeżeli już mamy coś zmieniać, to najpierw możliwie niewiele - tylko jeden parametr, żeby ocenić skutki danej zmiany. Inaczej bowiem to się może wymknąć spod kontroli. A wystarczy spojrzeć, ile parametrów równocześnie zmienia Polski Ład i na jaką skalę. Nie sposób przewidzieć jego skutków, bo mamy do czynienia ze zbyt wieloma zmianami na zbyt wielką skalę.
A pan zyska czy straci na Polskim Ładzie?
- Jest mi to obojętne. Mam z czego żyć, moje dzieci również. Przykładowo mogę pozamykać swoje biznesy. Nic mi się przez to nie stanie, będę miał po prostu mniej problemów.
Myślał pan ostatnio o tym, żeby sprzedać swoje biznesy?
- Myśleć myślę, ale ja już nie pracuję dla pieniędzy. Chodzi mi o ludzi, których zatrudniam; gdyby nie troska o nich, już bym się wycofał. Robię wiele rzeczy, choć formalnie jestem emerytem.
Pracuję jednak, bo inaczej nie potrafię. Jeżeli uznam, że rząd przesadził z różnymi regulacjami, to chyba jednak się wycofam.
Jednak nie chcę patrzeć na to wszystko przez pryzmat mojej osoby. Żal mi milionów ludzi, którzy będą mieli coraz ciężej, także przez cały ten Zielony Ład, czyli to „zielone szaleństwo”. Obecnie rząd, moim zdaniem, jeśli nie dokona istotnych korekt polityki gospodarczej, to doraźne działania są jak benzyna do gaszenie pożaru inflacji. Nawet jeżeli przez chwilę paliwo będzie tańsze, to będą mniejsze wpływy do budżetu. Zamiast zająć się przyczynami inflacji, to robi się jedynie wrażenie rozwiązania problemu. Moim zdaniem nie tędy droga.