autor: Aldona Minorczyk-Cichy
swoje podejście do węgla. Zielona pseudoideologia odchodzi do lamusa
Punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. Trafność tego powiedzenia sprawdza się na przykładzie nagłej miłości Polaków do węgla. W obliczu zagrożenia zimnymi kaloryferami w sezonie grzewczym już nie chcemy zamykania kopalń. Aż 73 proc. badanych uznało, że w obecnej sytuacji powinniśmy zwiększyć wydobycie węgla, a 12 proc. ma przeciwne zdanie w tej sprawie – wynika z najnowszego sondażu pracowni Social Changes na zlecenie portalu wPolityce.pl.
Portal wPolityce.pl opublikował 8 sierpnia sondaż (pracownia Social Changes na grupie 1066 osób), w którym zapytał, czy w obecnej sytuacji Polska powinna zwiększyć wydobycie węgla. 44 proc. badanych odpowiedziało zdecydowanie tak, 29 proc. raczej tak, 5 proc. odpowiedziało zdecydowanie nie, 7 proc. raczej nie, a 15 proc. trudno powiedzieć. Za zwiększeniem wydobycia węgla opowiedziało się 89 proc. wyborców PiS, 1 proc. z nich było przeciw. Aż 66 proc. zwolenników Koalicji Obywatelskiej – 20 proc. z nich z przeciwnym zdaniem oraz 72 proc. wyborców Polska 2050, a przeciwne zdania w tej sprawie miało 15 proc. zwolenników tego ugrupowania.
Ludzie chcą mieć węgiel, są przestraszeni wizją zimnych kaloryferów. Potrzebują bezpieczeństwa energetycznego, ciepłych mieszkań i prądu, z którym też mogą być problemy. Jeśli słyszą, że to zależy od węgla, to opowiadają się za zwiększeniem jego wydobycia – podkreśla prof. Władysław Mielczarski, ekspert z Politechniki Łódzkiej.
Dodaje, że jest też drugi aspekt tej sprawy: – Od mniej więcej początku roku bardzo wyraźnie widać, że zielona ideologia, lansująca odejście od węgla, załamuje się w starciu z rzeczywistością. Można powtarzać dziesiątki razy, że statki z węglem płyną do Polski, ale kiedy ludzie idą do składów węgla na zakupy – to nadal widzą puste place. Może nie wszyscy, ale spora grupa osób zdaje sobie sprawę także z tego, że rząd przygotowuje bardzo drastyczne rozwiązania prawne obniżające temperaturę w naszych domach i przygotowujące na wyłączenia dostaw energii elektrycznej.
Organizacje ekologiczne nie mają w ostatnim czasie dobrej prasy. Pod koniec marca niemiecki „Die Welt” napisał: „Wojna na Ukrainie pokazała wyraźnie, jak bardzo Europa stała się zależna od rosyjskiej ropy i gazu. Próby samodzielnego wydobycia gazu ziemnego często kończyły się niepowodzeniem z powodu protestów organizacji broniących klimatu, wspieranych pieniędzmi z Moskwy”.
Gazeta podkreśliła, że interesy zachodnich obrońców klimatu były zbieżne z dążeniami rosyjskiego dyktatora Władimira Putina. Dodała, że motywacje były jednak odmienne.
„Rosyjski rząd przekazał 82 mln euro europejskim stowarzyszeniom ochrony klimatu, których celem jest zapobieganie produkcji gazu ziemnego w Europie” – pisze gazeta. Zaznacza, że były sekretarz generalny NATO Anders Fogh Rasmussen informował już w 2014 r., że Rosja wspierała organizacje ekologiczne „w celu utrzymania europejskiej zależności od rosyjskiego gazu”.
Kryzys energetyczny pokazał, że działania ekologów, którzy blokowali inwestycje gazowe i żądali zaprzestania wydobycia węgla, były krótkowzroczne. Doprowadziły Unię do uzależnienia od rosyjskich surowców, za co teraz w obliczu ataku Rosji na Ukrainę i embarga na paliwa energetyczne wszyscy słono płacimy.
Wszystko to nie oznacza jednak, że jest powrót do spalania paliw kopalnych na ogromną skalę. Energetyka, tak cieplna, jak i elektryczna, musi przejść na „zieloną stronę”. Zwrot ku rozwiązaniom nisko- i zeroemisyjnym jest nieunikniony. W tym celu w samej tylko energetyce konieczne są nakłady wysokości co najmniej 52 mld zł rocznie. To wyliczenia Forum Energii. Jego eksperci ostrzegają, że nie inwestując będziemy ponosić wysokie koszty paliw kopalnych i zanieczyszczenia środowiska. W najbliższej dekadzie pieniądze m.in. na urządzenia, sieci czy termomodernizację będą pochodzić ze środków unijnych oraz wpływów budżetowych z handlu emisjami CO2 i funduszy pomocowych w ramach ETS.