Złoże Imielin-Północ

autor: Jacek Madeja

 posiada nie tylko 70 mln ton zasobów operacyjnych, ale także korzystne warunki geologiczne
W Górnośląskim Zagłębiu Węglowym brakuje węgla, który można byłoby wydobywać z płytkich pokładów w bezpieczny i ekonomicznie uzasadniony sposób – taką tezę wysunął ostatnio premier Mateusz Morawiecki. Czy rzeczywiście tak jest?
– Górnicy doskonale wiedzą, że tego węgla coraz bardziej brakuje, że jest on na niższych pokładach, zametanowany, coraz bardziej obarczony wysokim ryzykiem – argumentował premier Morawiecki na antenie Polsat News, komentując rozmowy z górniczymi związkowcami, do których doszło w końcu lipca.
Według relacji przedstawicieli strony społecznej, podczas spotkania związkowcy wskazali szefowi rządu miejsca, gdzie po węgiel można sięgnąć w sposób bezpieczny i ekonomicznie uzasadniony. To m.in. złoża Za Rowem Bełckim, Śmiłowice oraz Imielin-Północ.
Warto przypomnieć plany dotyczące tego ostatniego złoża, bo jeszcze przed kryzysem pandemicznym, który przyspieszył likwidację kopalń, miała to być część największej inwestycji Polskiej Grupy Górniczej.
Inwestycja miała być zrealizowana w ramach projektu rozbudowy kopalni Piast-Ziemowit. Nowy zakład, który nazwę miał wziąć od złoża, z którego będzie wybierał węgiel, miał być trzecim ruchem kopalni. Co ciekawe, powstanie ruchu Imielin-Północ miało być pierwszym etapem inwestycji, która w dalszej kolejności zakłada uzyskanie dostępu do złoża Ziemowit Głęboki, a następnie Piast Głęboki. Razem na całe przedsięwzięcie Polska Grupa Górnicza zamierzała przeznaczyć ok. 6 mld zł, baza zasobowa kopalni miała zostać poszerzona o 300 mln t węgla, a żywotność kopalni przedłużona do 2068 r.
Dziś, biorąc pod uwagę zapisy umowy społecznej, te plany można z pewnością odłożyć na półkę, ale wciąż interesujący jest pierwszy etap dotyczący sięgnięcia po złoże Imielin-Północ. Ta inwestycja miała kosztować 1,1 mld zł, a chodziło o zasoby operatywne wynoszące ok. 70 mln t węgla. Co ważne, jak podkreślali przedstawiciele PGG, chodziło o złoże bardzo perspektywiczne, charakteryzujące się dobrymi warunkami geologicznymi, a zarazem brakiem zagrożeń naturalnych, np. takich jak zagrożenie metanowe. Węgiel leży tam płytko – na głębokości od 450 do ok. 700 m. To nie tylko przekłada się na brak zagrożeń, ale też eliminuje konieczność budowy systemu klimatyzacji, co w dwójnasób mogłoby się przełożyć na efektywność i opłacalność wydobycia.
Pierwsze prace związane z udostępnieniem tego złoża miały się rozpocząć w 2019 roku. Rozpoczęły się nawet przygotowania do drążenia przekopu E-4 – stanowiącego główną arterię nowego zakładu. Tędy miał odbywać się transport ludzi i materiałów oraz wracać urobek do zakładu przeróbki węgla w ruchu Ziemowit.
Kolejnym etapem prac miało być drążenie przekopu E-6, a także dwóch upadowych I930 oraz I931, co pozwoliłoby na zamknięcie oczka wentylacyjnego – powietrze przewietrzające wyrobiska miało płynąć od szybów głównych zakładu macierzystego, czyli ruchu Ziemowit, i wychodzić na powierzchnię istniejącym już szybem wentylacyjnym W-II. Następnie miało się rozpocząć drążenie wyrobisk węglowych stanowiących obrys pierwszej ściany, której eksploatacja miała się rozpocząć w 2025 r. Chodzi o partię złoża w pokładzie 209. Następnie, w latach 30., miała być prowadzona eksploatacja w północnej i wschodniej części tego pokładu oraz wejście w leżący wyżej pokład 207. Możliwość eksploatacji pokładu 206 miała być podjęta w przyszłości.
Otwartą kwestią była też modernizacja szybu W-II, tak aby oprócz odprowadzenia zużytego powietrza mogła nim zjeżdżać załoga. O tej inwestycji miała zdecydować analiza ekonomiczna, a na szali obok dodatkowych kosztów związanych z dostosowaniem szybu do jazdy ludzi i koniecznością budowy tzw. kesonu, czyli budynku nad rurą szybową, maszyny wyciągowej oraz budynku socjalnego dla załogi wraz z łaźnią, miano wziąć pod uwagę możliwość szybszego dotarcia ludzi do ściany.
Planom kopalni zdecydowanie sprzeciwili się mieszkańcy Imielina, władze miasta i ekologiczne organizacje, które nie chcą się zgodzić na eksploatację węgla. Ludzie argumentowali, że teren obniży się o kilka metrów, więc zniszczone zostaną ich domy, drogi, lokalna infrastruktura i zaburzone stosunki wodne.