Refleksje po Ratingen. Jeden z uczestników napisał:
Data dodania: 19.12.2011 godz.: 00:18
Ziemia Obiecana
Muzeum Ziemi Górnośląskiej w Ratingen zorganizowało niedawno kolejną konferencję gromadzącą środowisko multiplikatorów kultury śląskiej. Wizyta w Zagłębiu Ruhry zawsze, nawet od niechcenia, prowokuje pytania, porównanie i refleksje. Nie inaczej było i tym razem.
Konferencja odbyła się jak zwykle w miłej, serdecznej atmosferze, którą zapewnili organizatorzy oraz przybyli uczestnicy. Z radością witało się twarze nie widziane od roku, z ciekawością zawiązywało nowe znajomości. Skład śląskiej grupy był różnorodny. Dyrektorzy i pracownicy instytucji kultury, społecznicy, samorządowcy. Na czele delegacja Muzeum Górnośląskiego w Bytomiu, która przywiozła do Ratingen jubileuszową wystawę z okazji 100 – lecia swojego istnienia. Poza tym uczestnicy z Katowic, Knurowa, Świętochłowic, Zabrza, Opola i innych miejscowości. Na Górnym Śląsku nie dzieli ich wielka odległość, ale naprawdę bliskie sobie są dopiero tysiąc kilometrów od hajmatu. To jedno ze zjawisk, które nie przestaje zadziwiać. Zaraz za nim kolejne. Tak udana integracja Górnoślązaków odbywa się za fundusze landu Nadrenia Północna – Westfalia. Nawet ślepiec widzi Blick auf Osten tak dobrze znany u nas, gdy Polska spogląda na utracone Kresy. To jednak nie pierwsze odkrycia.
Na konferencję pojechałem autokarem. Wszystkie miejsca zajęte. Podczas kilkunastogodzinnej podróży pasażerowie nie nawiązywali nowych znajomości. Niektórzy na każdym postoju dzwonili do niedawno opuszczonych rodzin. Ktoś inny umawiał się z wujkiem na szpil Bundesligi. Gdy przysłuchać się strzępkom sporadycznych rozmów słychać godanie, schprechanie i mówienie. Przede mną matka z trójką dzieci. Ona do nich godo, one miendzy sobą miteinander sprechen.
Mijając śląskie stolice ma się jeszcze poczucie swojskości zanikające wraz z każdym kilometrem dzielącym nas od granicy. Wczuwając się w rolę tych, którzy jadą do swojego drugiego (pierwszego?) domu, gdzieś pośrodku Reichu dociera świadomość jak to daleko od miejsca, gdzie może nie miało się wiele, ale z drugiej strony miało się wszystko. Nie rozumiem. Jak można się przyzwyczaić?
Perspektywa zmienia się wraz z nastaniem industrialnego krajobrazu Zagłębia Ruhry. Tak dziwnie znajomego, choć nieznanego. Mostem kolejowym nad drogą jedzie stal z zakładów ThyssenKrupp w Essen, a mi wydaje się, że to wagony zmierzające do świętochłowickiej Falvy. Przed oczami stają obrazy z dawnych Świętochłowic urzeczywistniające się po spojrzeniu za szybę. Zadbane centra miast, wszystko jakby stworzone dla człowieka, a nie przeciw niemu. Wielkie cielska miast bez wielkomiejskiego charakteru. Swojsko. Zrozumiałem. To Ziemia Obiecana. Do niej trafiali po II wojnie światowej wypędzeni, przesiedleni, emigranci polityczni i zarobkowi. Do niej wciąż trafiają Górnoślązacy, którzy wózek zamienili na autokar, a kofry na torby z kółkami.
Podczas konferencji odwiedzamy Haus Schlesien w Königswinter, ministerstwo landu w Düsseldorfie, czy „Schlesische schänke”. Widzimy, że można się rozwijać nie puszczając z dymem swoich korzeni. W Ruhrze dyrekcja Uthemanna nie płonie, a zmienia się w galerię sztuki, czy centrum handlowe. Dojechać do niej można autobanom, a centrum Düsseldorfu przejechać podziemnym tunelem, a nie tunelikiem z Katowic. W Zagłębiu Ruhry odnajduje się rzeczywistość, której z Górnego Śląska pozbyto się sierpem i młotem jak niechciane obciążenie pokaźnego spadku. Po przejechaniu tysiąca kilometrów odnajduje się niezwykle ważną część śląskości utrwalaną przez liczne instytucje. Do tego ta myśl. Myśl, że gdyby nie ten cholerny XX wiek u nas byłoby podobnie. Mamy jednak XXI stulecie i czasem w głowie się już kręci od tego szukania „u nas” i „tutaj”.
Nie wiem już gdzie co jest. Tylko żegnając się na schodach Haus Oberschlesien pod koniec konferencji mam dziwne wrażenie, że prawdziwy Górny Śląsk opuszczam wracając do postkomunistycznego erzacu dobrze działającego zegarka.
Pyrsk!