AUTOR: JACEK MADEJA
Wygląda na to, że nie żadne zaplanowane strategie, rządowe programy
czy polityka surowcowa, ale rynek sam przypieczętuje koniec energetyki węglowej i dużej części kopalń w Polsce. Trudno w tym wypadku mówić o wolnym rynku, ale na takie zobowiązania zgodziliśmy się jako członek Unii Europejskiej.
Od lat górnicy praktycznie od wszystkich kolejnych rządów słyszeli o kluczowej roli węgla dla krajowego bezpieczeństwa energetycznego oraz o tym, że kopalnie będą potrzebne jeszcze przez co najmniej dwie dekady, zanim przestawimy swoją energetykę i gospodarkę na tory niskowęglowe. Politycy ogłaszali kolejne „programy”, które coraz bardziej rozjeżdżały się z otaczającą nas rzeczywistością. W tym samym czasie, równolegle i po cichu, dokonywała się i przez cały czas dokonuje „zielona rewolucja”, która ma powstrzymać zmiany klimatyczne.
Tam, gdzie nie ma woli politycznej, zmiany wymuszają po prostu rynkowe realia. Z jednej strony opłata za emisję dwutlenku węgla sprawia, że energetyka oparta na węglu przestaje być opłacalna. Zwłaszcza w pandemii, kiedy w związku z zatrzymaniem gospodarki drastycznie spadło zapotrzebowanie na prąd, wyraźnie widać, że koncernom energetycznym bardziej opłaca się importować prąd niż produkować go z węgla. Z drugiej strony, subwencje dla odnawialnych źródeł energii przyczyniają się do ogromnego boomu na budowę „zielonych” instalacji.
Węgiel jest również w odwrocie, jeśli chodzi o sektor bytowo-komunalny, gdzie przez lata był wykorzystywany do ogrzewania mieszkań. Nikt chyba już nie ma wątpliwości, że biorąc pod uwagę problem smogu i niskiej emisji, z tego typu źródeł powinniśmy rezygnować. Tak też się dzieje, głównie za sprawą lokalnych uchwał antysmogowych, które stopniowo zakazują wykorzystywania paliw kopalnych. To w efekcie uderza w spółki węglowe i coraz mniejsze zapotrzebowanie na ekogroszki i sortymenty grube, których produkcja i sprzedaż są najbardziej zyskowne dla kopalń.
To wszystko sprawia, że nieopłacalny, również z powodu coraz wyższych kosztów produkcji, węgiel przegrywa z gazem i odnawialnymi źródłami energii. O tym, że rewolucja w energetyce niepostrzeżenie przebiega bardzo szybko, przekonali się przedstawiciele strony społecznej podczas ubiegłotygodniowego spotkania zespołu ds. transformacji górnictwa. Podczas rozmów strona rządowa miała przedstawić prognozę zapotrzebowania na węgiel energetyczny w kolejnych latach. Związkowcy mówią o tym niechętnie, bo to zimny prysznic na głowy górników, ale wg nieoficjalnych informacji do 2023 r. zapotrzebowanie na węgiel miałoby spaść o 20 proc., czyli o prawie 10 mln t. Zgodnie z tymi prognozami w kolejnych latach wolumen węgla będzie zmniejszał się jeszcze bardziej, a w 2035 r. spadnie do 15 mln t. To oznacza, że do zaspokojenia popytu wystarczyłaby Bogdanka oraz dwie kopalnie z Górnośląskiego Zagłębia Węglowego.
Kulisy rozmów oraz przedstawione tam prognozy zapotrzebowania na węgiel, jako pierwszy opisał portal „Wysokie Napięcie”. Eksperci z branżowego portalu sami przeprowadzili również symulację, jak zmieni się polska energetyka w ciągu kolejnych trzech lat. Te wyliczenia potwierdzają prognozy przedstawione przez stronę rządową. Wg nich popyt na węgiel zmniejszy się o 8-10 mln t.
Tego, jak przyszłość branży górniczej widzi strona rządowa, jeszcze dokładnie nie wiadomo. Związkowcy liczą, że ucieczką do przodu i ratunkiem dla branży mogą być tzw. czyste technologie węglowe.