Trybuna Górnicza autor: Jacek Madeja
Kiedy mówi się o zamykaniu kopalń węgla, od razu
przywoływane są dwa modele – brytyjski i niemiecki. Pierwszy miał burzliwy i tragiczny charakter, drugi był rozłożony na lata i przebiegał ewolucyjnie.
Wielka Brytania i Niemcy są oczywiście jednymi z wielu krajów, które w ostatnich dziesięcioleciach musiały się zmierzyć z wygaszeniem górnictwa węgla kamiennego i zamykaniem kopalń. Właściwie w żadnym z europejskich regionów opartych na monokulturze górniczej ten proces nie odbył się bezboleśnie – zwykle nie udało się uniknąć stworzenia obszarów biedy i wykluczenia społecznego. Z takimi problemami, w mniejszym lub większym stopniu, muszą się do dziś borykać zarówno Brytyjczycy, jak i Niemcy. Przykład tych dwóch krajów jest podawany dlatego, że to modele przeciwstawne – w Wielkiej Brytanii likwidacja górnictwa miała dość burzliwy charakter, podczas gdy w Niemczech była oparta na konsensusie społecznym i szerokim porozumieniu.
Inne górnictwo
Kłopoty branży węglowej w Europie Zachodniej rozpoczęły się w drugiej połowie minionego stulecia. Nie inaczej było w Wielkiej Brytanii. Po zakończeniu II wojny światowej można było mówić o węglowej hossie spowodowanej zwiększonym zapotrzebowaniem na paliwo. Dlatego rząd brytyjski zdecydował się na znacjonalizowanie znacznej części kopalń i zwiększał produkcję – na początku lat 50. wydobycie sięgnęło 210-220 mln t rocznie, pracowało ponad 900 kopalń, które zatrudniały łącznie ok. 700 tys. osób. Jednak górniczy ekspert i b. wiceminister gospodarki Jerzy Markowski zwraca uwagę na podstawowe różnice w górnictwie brytyjskim i wydobyciu prowadzonym na kontynencie. – Górnictwa brytyjskiego nie można zestawiać z polską rzeczywistością. Kopalnie brytyjskie są zupełnie inne od kopalń polskich i niemieckich. W Polsce, Niemczech, Czechach i na Ukrainie geologia spowodowała, że w kopalniach jest po 50-60 pokładów węgla i tym samym są to złoża do eksploatacji po 100-200 lat. Natomiast geologia w Wielkiej Brytanii jest taka, że kopalnia ma jeden pokład węgla i zakład „żyje” ok. 2-3 lata. Nie więcej. Jeśli ktoś posługuje się stereotypem brytyjskim, świadczy to o totalnej niekompetencji. To jest zupełnie inny i nieprzystający do naszych realiów model górnictwa – zaznacza Markowski.
14 zabitych, tysiące rannych
W drugiej połowie lat 50., głównie za sprawą dużej międzynarodowej konkurencji na rynku węgla oraz dostępu do taniej ropy, sektor węglowy w Wielkiej Brytanii zaczął się kurczyć – bardzo duża liczba zakładów została zamknięta w latach 60. To wszystko odbywało się mimo bardzo silnej pozycji górniczych związków zawodowych, które wynegocjowały dopłaty do spalania droższego rodzimego węgla oraz spowolniły proces zastępowania węgla przez ropę naftową i gaz. W końcu z problemem nierentownych kopalń, do których dopłacało państwo, zmierzyła się w latach 80. Margaret Thatcher. Efektem był trwający blisko rok, w latach 1985-86, niezwykle krwawy protest górników. W zamieszkach, bitwach z policją i brutalnych pobiciach „łamistrajków” życie straciło 14 osób, a kilka tysięcy zostało rannych.
To był początek końca nierentownego górnictwa w Wielkiej Brytanii. Tylko w 1986 r. zlikwidowano tam 27 kopalń, a zatrudnienie w górnictwie spadło do 133 tys. osób. Rok później wraz z zamknięciem kolejnych zakładów liczba zatrudnionych w kopalniach zmniejszyła się do 108 tys., w 1990 r. było ich już tylko około 60 tys., a w 1994 r. – 10,4 tys. Kropką nad i było sprywatyzowanie przez rząd ostatnich 16 państwowych kopalń.
Hojne dotacje
Niemcy przyjęli całkiem inne rozwiązanie. Proces wygaszania kopalń rozpoczęli pod koniec lat 60. i dokładnie rozplanowali na kolejne dziesięciolecia, hojnie dotując likwidowaną branżę, wydobycie i górnicze wynagrodzenia.
Pod koniec lat 50. ubiegłego stulecia w Niemczech pracowały jeszcze 153 kopalnie węgla kamiennego, które zatrudniały 600 tys. górników, a wydobycie sięgało wtedy 125 mln t węgla. Dekadę później, w 1968 r., w Niemczech fedrowały już tylko 72 kopalnie zatrudniające 264 tys. osób (znakomita większość z nich w Zagłębiu Ruhry), natomiast w 2017 r. zatrudnienie spadło do 4,5 tys. osób. Ostatnim zakładem, który został zamknięty w 2018 r., była kopalnia Prosper-Haniel w Bottrop.
Model niemiecki był oparty na dwóch podstawowych ustaleniach. Po pierwsze, na jednoznacznym terminie zakończenia wydobycia, które ustalono na koniec 2018 r. Drugi pewnik w modelu niemieckim był taki, że cały czas, aż do ostatniego roku, górnictwo niemieckie było bardzo mocno subsydiowane przez budżet państwa. W ostatnim roku funkcjonowania górnictwa, kiedy była już tylko jedna kopalnia Prosper-Haniel w Bottrop, górnictwo dostawało jeszcze 3,5 mld euro rocznie – zaznacza Markowski.
Jak przekonuje b. wiceminister gospodarki, subsydiowanie niemieckiego górnictwa wpłynęło na coraz bardziej rosnące koszty wydobycia.
– Moim zdaniem, górnictwo niemieckie zniszczono poprzez dotacje z budżetu państwa. Ta dotacja ich zdemoralizowała. W latach 90. wydobycie tony węgla w Niemczech kosztowało pięć razy drożej niż u nas. To było efektem tego, że w tamtych czasach w niemieckich kopalniach nikt specjalnie nie liczył pieniędzy, bo górnictwo je miało z państwowych subwencji – mówi Markowski.