autor: Aldona Minorczyk-Cichy
po dziadowsku, jakby się wstydzono
Z sosnowieckiej kopalni Kazimierz-Juliusz ostatnia tona węgla wyjechała na powierzchnię 29 maja 2015 roku. Pożegnać górnictwo w Zagłębiu Dąbrowskim przyszło niewiele osób. Głównie urzędnicy. Górników było tam niewielu. Uroczyste wydobywanie ostatniej tony węgla z zamykanych kopalni, pamiątkowe wagoniki stawiane w górniczych miastach – ta tradycja wywodzi się z PRL-u i stała się obiektem badań prof. Marty Tomczok z Uniwersytetu Śląskiego.
Prof. Tomczok jest stypendystką Marszałka Województwa Śląskiego i przygotowuje publikację pt. „Ostatnia tona. Upamiętnienie węgla jako dobra natury i kultury”. Zbiera dokumenty i słowne przekazy świadków zamykania kopalń.
W projekcie chodzi o wykorzystanie istniejącej już tradycji, której materialnym śladem są pamiątkowe wagoniki z węglem, do przygotowania społeczeństwa do rozstania się z wydobywanym w Polsce węglem – jego gatunkami, typami złóż czy miejscami wydobycia, będącymi centralnym punktem biografii niejednej wielopokoleniowej rodziny – podkreśla prof. Tomczok.
Tym razem dzieli się z Czytelnikami „Trybuny Górniczej” materiałami zebranymi w ostatniej zagłębiowskiej kopalni. Rozmawiała o tym z górnikiem Krzysztofem Dondą, w 2015 roku członkiem Komitetu Obrony Kopalni.
Przypomnijmy, że zamknięcie sosnowieckiej kopalni Kazimierz-Juliusz poprzedziły protesty, m.in. w Katowicach pod siedzibą Katowickiego Holdingu Węglowego. Spółka generowała koszty, przynosiła straty i była poważnie zadłużona, dlatego miała zakończyć wydobycie z końcem września 2014 r. Ostatecznie, pod naciskami społecznymi postanowiono, że będzie fedrowała do wyczerpania złóż. Postanowiono również o przejęciu kopalni przez Spółkę Restrukturyzacji Kopalń.
Dzień wydobycia ostatniej tony wyznaczono na 29 maja 2015 roku. Górników wysłano wtedy na szkolenie do Mysłowic. Krzysztof Donda przyjechał jednak pod kopalnię wcześnie rano i zaczął wyrzucać reporterom, że nagrywają materiał bez pracowników. Uroczystość odbyła się w szybie. Na zdjęciach Macieja Dorosińskiego, autora projektu ostatnia-kopalnia.pl, upamiętniającego likwidację Kazimierza Juliusza, obok wózka z węglem stoją biskup i urzędnicy. Niektórzy się uśmiechają, inni wyciągają głowy, jakby spodziewali się znaleźć w wagoniku coś więcej niż węgiel. Reszta patrzy na widowisko z ulgą, że to już. Wokół nie ma właściwie nikogo poza nimi – czytamy w materiale prof. Marty Tomczok, który trafi do książki opowiadającej o górniczej tradycji.
Krzysztof Donda opowiadał jej, że poczuł się „jakby się nas wstydzili”: – Jak się otwiera zakład, to z pompą, a jak zamyka, to po cichu.
Naukowczyni opowiada, że ostatnią tonę przygotowano w Kazimierzu-Juliuszu „po dziadowsku”.
– Zaproszono tych, którzy z kopalnią nie mieli nic wspólnego. Ale Donda zdążył jeszcze na końcówkę uroczystości, dzięki żonie, która zadzwoniła, żeby jak najszybciej wracał. Zdążył sobie zrobić zdjęcie z dyrektorem przy wagoniku. Na zdjęciu Arkadiusza Goli z cyklu „Ogrodowa 1” także widać urzędników. W zamyśleniu niosą bryły węgla z pokładu 510 wyjęte z wózka. Patrzą na nie. O czym myślą? – pyta prof. Tomczok.
I dalej tak opisuje ten dzień: – Górnicy nie chcieli tego pogrzebu, więc nie zostali zaproszeni. Nie nalegali. Krzysztof Donda sam znalazł bryłę węgla, którą na pamiątkę wywiózł z dołu. Wziął urlop i wywiózł sześćdziesięciokilogramowy kawałek pokładu 510. Stoi na jego działce. Donda powoli rzeźbi w niej kapliczkę. Rzeźbi mu się dobrze. Węgiel jest twardy, nie kruszy się, łatwo się nie poddaje. W każdą Barbórkę jeden z dawnych górników z Kazimierza-Juliusza pokazuje swoje rzeźby w okolicznym Carrefourze. Kolejną taką rzeźbę ma ksiądz Edward Darłak w kościele na Kazimierzu Górniczym. Wywiózł ją także Donda. Rzeźb nie jest jednak wiele i większość z nich pozostaje niewidoczna.
Prof. Marta Tomczok ustaliła, że wózek, który wykorzystano podczas „uroczystości pogrzebowych” kopalni, stanął w hali zbornej głównego budynku kopalni, a później zniknął i odnalazł się w Miejskim Zakładzie Usług Komunalnych w Sosnowcu.
– Trudno o lepsze miejsce. Usługi komunalne to m.in. usługi pogrzebowe. A w szerszym znaczeniu to wszystko to, czego ludzie potrzebują na stałe. Na terenach, gdzie kiedyś wydobywano węgiel, ludzie mają prawo mieć stały dostęp do pamięci o nim. Możliwe, że stawianie wózków z węglem na terenach zlikwidowanych kopalń na stałe powinno wejść w zakres czynności zakładów usług komunalnych. Mogłyby przynajmniej dbać o te, które niszczeją na złomowiskach. Pogrzeby są na chwilę, wózki mają zostać z ludźmi na długo – pisze profesor.
Prof. Marta Tomczok z Uniwersytetu Śląskiego prosi o kontakt (e-mail: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript. lub tel. 797 529 821) osoby, które brały udział w uroczystościach wydobycia ostatniej tony węgla w zamykanych kopalniach lub mają wiedzę na ten temat i chcą podzielić się wspomnieniami, są w posiadaniu zdjęć lub innej formy udokumentowania takich wydarzeń.