autor: Kajetan Berezowski
katastrofy górnicze były sprawdzianem człowieczeństwa, mądrości zawodowej i życiowej
Kustosz Muzeum Górnictwa Węglowego w Zabrzu – dr Zenon Szmidtke, opisał największe katastrofy w europejskim górnictwie. Przywołał w nim prawie 70 wydarzeń, które krwawo wpisały się w historię przemysłu węglowego.
– Starałem się dotrzeć do najbardziej wiarygodnych źródeł i w miarę dokładnie podać przyczyny katastrof z uwzględnieniem liczby ofiar. W wielu przypadkach są to dane wstrząsające – przyznaje autor.
Trudno sobie wyobrazić skalę dramatu, jaki przeżyli w 1906 r. mieszkańcy francuskiego Courrières. Pożar wywołany robotami strzałowymi doprowadził do wybuchu metanu. Zginęło 1099 górników. Los nie oszczędził również polskich kopalń. W 1954 r. w Chorzowie, w kopalni Barbara-Wyzwolenie szalejący w następstwie awarii systemu energetycznego ogień pozbawił życia 82 górników.
Przywołał także w pamięci dwa tragiczne wypadki z lat 50. Doszło do nich w kopalniach Sośnica i Makoszowy. Obie należały zarazem do największych w historii polskiego górnictwa po II wojnie światowej.
Prawdopodobnie wskutek nieostrożnego obchodzenia się z ogniem, 30 maja 1955 r. wybuchł pożar w kopalni Sośnica w Gliwicach. Minęła właśnie godzina 17, gdy wezwano służby ratownicze. Grupa 34 górników uświadomiwszy sobie fakt przebywania w pochylni, w której brak było obiegowego prądu powietrza, zorganizowała otamowaną przestrzeń w ślepym wyrobisku. Był tam doprowadzony rurociąg sprężonego powietrza.
Fragment sprawozdania grupy roboczej powołanej decyzją prezesa Wyższego Urzędu Górniczego w Katowicach: „Do godziny 19.00 spieszące na pomoc zastępy ratownicze słyszały odgłosy uderzeń po rurach dochodzące z odciętych rejonów. Później rury przywalone zawałem uniemożliwiały przekazywanie sygnałów. Miał na to wpływ także szum wywołany częściowym wypływem sprężonego powietrza. To z kolei podsycało ogień. Akcję ratowniczą utrudniał gęsty dym, wysoka temperatura i wysokie stężenie tlenku węgla. Dwóch ratowników poniosło śmierć. Po dwunastu godzinach usiłowania utrzymania przepływu powietrza w rurach przy równoczesnym gaszeniu ognia, kierownictwo akcji ratowniczej błędnie oceniło możliwość przeżycia zagrożonych i podjęło decyzję zamknięcia dopływu sprężonego powietrza do rurociągu w celu ograniczenia podsycania ognia. Górnicy w schronie zginęli po dwu godzinach od tego momentu. Na skutek zatrucia tlenkiem węgla śmierć poniosło 42 górników…”.
Kolejna katastrofa, w kopalni Makoszowy, miała miejsce 27 sierpnia 1958 r. Tym razem aż 72 górników uległo śmiertelnemu zatruciu tlenkiem węgla.
Około 23.00 z polecenia sztygara zmianowego, spawacz ciął palnikiem acetylenowym szynę stalową bez zachowania przepisów obowiązujących przy tego rodzaju robotach. Około pół godziny po zakończeniu roboty spawacza, pracę pobieżnie sprawdził sztygar, który polecił dwom obecnym na miejscu budowaczom zabudowanie pierścienia stalowego w bezpośrednim sąsiedztwie miejsca, gdzie dokonano obcięcia rury. Budowniczy ci, po wykonaniu nakazanej im pracy, po upływie około pół godziny dostrzegli ogień wewnątrz drewnianego kasztu. Wezwali na pomoc dwóch dalszych budowaczy i próbowali bezskutecznie gasić ogień, zalewając go wodą z wiadra. Jeden, widząc, że ogień jest groźny, zawiadomił z pobliskiego aparatu dyspozytora kopalni…” – brzmi przytoczony przez autora fragment sprawozdania grupy roboczej WUG w Katowicach.
Powojenna historia polskiego górnictwa węglowego liczy sobie prawie 80 lat. Ilu ludzi w tym czasie straciło życie pod ziemią? Tego nikt nie policzył. W latach 50. na szczególnie niebezpiecznych odcinkach zatrudniano żołnierzy i więźniów. Na próżno jednak przeglądać pożółkłe strony raportów. Wówczas statystyki nie informowały o liczbie wypadków, by przypadkiem nie rozdrażnić władzy. Ogólnie przyjętą praktyką było fałszowanie aktów zgonu. Jako przyczynę śmierci pracownika podawano zawał serca zamiast – dla przykładu – pochwycenie przez taśmociąg.
– Katastrofy górnicze są wydarzeniami ekstremalnymi, dla górniczych załóg i ratowników sprawdzianem człowieczeństwa, mądrości zawodowej i życiowej. Dla całej społeczności górniczej, a nawet szerzej – górnośląskiej, są przestrogą i nauką. Pamięć o katastrofach górniczych i ich ofiarach, trwająca przez wiele dziesięcioleci, niewątpliwie jest jednym ze sposobów przejawiania się węglowego archetypu – podsumowuje dr Zenon Szmidtke.