Pamiętnik górnika

 autor: Monika Krężel

 z kopalni Gottwald. Wiesław Złoch pisał go w 1972 roku
 
W PRL ogłoszono ponad półtora tysiąca konkursów pamiętnikarskich, ale dopiero w 1971 r. poproszono uczestników nie o nadsyłanie wspomnień, ale o prowadzenie przez cały następny rok codziennych zapisków. Zwyciężył dziennik 30-letniego górnika z Katowic, Wiesława Złocha, który w 366 zapisach pokazywał swój dzień powszedni. Pisał o tym, co mu się podoba, jak żyje z rodziną, na co oszczędza, komentował politykę i mecze GKS-u Katowice. Teraz zapiski Złocha ukazały się jako książka „Swój plan wykonam”.
Wiesław Złoch przez cały 1972 rok pisał o tym, co czuje, jak żyje, co mu się podoba i nie podoba. Pracował w kopalni Gottwald w Katowicach, na jej miejscu jest dzisiaj potężne centrum handlowe - Silesia City Center.
Pisałem szczerze, nie robiąc ze swego życia tajemnicy” – napisał autor. Gdy w 1973 r. „Polityka” opublikowała fragmenty jego pamiętnika, okazało się, że pisał zbyt szczerze, co znacznie utrudniło mu wykonanie życiowego planu. Złoch krytykował stosunki panujące na kopalni, uważał, że nie dba się o górników, także o ich bezpieczeństwo, że ci nie otrzymują odpowiednich pensji, a muszą wyrabiać kosmiczne normy. Narzekał, że nie można się doprosić budowlańców o remont pieca, że kolejny dzień czeka na fachowca, by ten naprawił mu pralkę. Uwielbiał rozwiązywać krzyżówki, kupował encyklopedie, by w nich szukać haseł, zbierał też znaczki. Pasjonował się sportem, opisywał zmagania Polaków na olimpiadzie w Monachium w 1972 roku, komentował mecze drużyn piłkarskich, w tym swojego GKS-u Katowice.
Teraz cały pamiętnik Złocha ukazał się jako książka „Swój plan wykonam. Dziennik górnika z 1972 roku”, którą wydało Wydawnictwo Naukowe Scholar. Tytułowy plan autora odnosił się do marzeń, które górnik chciał zrealizować, a były to: zakup samochodu, zagraniczne wczasy oraz zmiana mieszkania. Jak się okazało po latach, niewiele z tego udało się zrealizować w zamierzonym czasie.
Do pracy miał przysłowiowy rzut kamieniem. „Oboje z Żoną pochodzimy ze wsi, z powiatu siedleckiego. Dorobiliśmy się już chyba wszystkiego, co jest niezbędne w gospodarstwie domowym, jak: telewizor, magnetofon, lodówka, pralka, maszyna do szycia, odkurzacz, radio itp. „Dorobiliśmy” się też dwoje dzieci: Mirek chodzi do trzeciej klasy, a Basia ma dopiero 5 lat. Oboje pracujemy w górnictwie, z tym, że ja na kopalni, a Żona jeździ na podnośniku w fabryce sprzętu górniczego. Małżeństwo nasze zaliczamy do bardzo udanych i jesteśmy bardzo szczęśliwi, chociaż pobraliśmy się, mając po 18 lat. Z początku (jak chyba wszędzie) były trudności, a to dlatego, że nie mieliśmy własnego kąta” – napisał autor na początku pamiętnika.
 
Książkę świetnie się czyta. Publikacja ma bardzo bogate, merytoryczne przypisy. Szczegółowo wyjaśnione są nie tylko terminy funkcjonujące w górnictwie, ale i sytuacja społeczno-polityczna lat 70. ubiegłego wieku.
Poniżej publikujemy, za zgodą wydawnictwa, jej fragmenty.
 
3 I 1972
Dziś pierwszy dzień pracy w tym Nowym Roku. Oboje pracujemy w tym tygodniu po południu. Tak więc przed pracą mieliśmy czas na dyskusję. Z wielkim zadowoleniem przyjęliśmy otwarcie granicy polsko-niemieckiej. Jest to dosyć dobre posunięcie naszych władz, bo przecież nie powinno być żadnych ograniczeń w wyjazdach za granicę. Każdy powinien móc jechać, gdzie chce, aby tylko było go na to stać.
Pracę rozpocząłem pechowo, bo na chodniku, w którym pracuję, nastąpił zawał ok. 5 m długości. Na szczęście nikt nie dostał się pod ten zawał, ale kilka dni zostanie straconych na usuwanie tego kamienia. A taką mieliśmy chęć do pracy. Zamierzaliśmy wydrążyć ok. 90 m miesięcznie chodnika, pracując na dwie zmiany. Ale teraz nic z tego, właśnie ten zawał zajmie nam dość dużo czasu, a poza tym mamy przebić się do jeszcze jednego przekopu i nie wiadomo, jaka będzie tam obudowa. Oby tylko nie murowana, bo znowu będziemy stać w miejscu, tak jak to było w ub. miesiącu, kiedy to przejeżdżaliśmy taki chodnik prawie cały grudzień i stąd też ten zawał, bo kamień był osłabiony od tamtego przekopu.
Dzisiaj również otrzymałem do realizacji ankiety z OBOP-u, jako że jestem społecznym ankieterem Radia i Telewizji. Przysłali mi także znaczek z godłem OBOP-u, bo już od dawna domagaliśmy się wydania takich znaczków, które są nieraz potrzebne przy realizacji badań, teraz już nie będzie potrzeby okazywania legitymacji, skoro będzie widoczny znaczek.
4 I
W pracy „grzebiemy” się w tym zawale. Na razie skończyliśmy zabezpieczać strop i zabraliśmy się do odrzucania kamienia. Idzie to dosyć powoli, bo musimy odrzucać na boki, gdyż nie można sypać do wozów. Jaka szkoda, bo byłoby szybciej i wygodniej dla nas, a tym samym prędzej byśmy dali węgiel, ale co zrobić, jak tak każą. Nie wyobrażam sobie, jak będą tu „fedrować” ściany. Tam będzie dopiero mordęga, bo ileż jest tu żelastwa, cegły, no i tego kamienia. My już przedtem proponowali, żeby nie strzelać w tym murze, tylko obniżyć się odpowiednio i „przejechać” pod nim. Wtedy uniknęłoby się tych zawałów i dawno mielibyśmy to z głowy, ale panowie zarządzili inaczej, a teraz mają pretensję, że nie ma postępu. Okazuje się, iż przyznają nam rację co do sposobu uniknięcia powyższego. Ale jak można mówić o postępie, skoro mamy taką organizację. Nie ma nikogo, kto by się poważnie tym zainteresował. Nam też przecież zależy na postępie, bo od tego przecież zależą nasze zarobki. Ale co zrobić, musimy robić to, co każą. Tylko że wtedy nie powinni mieć pretensji, że nie ma postępu. Ale „góra” tego nie widzi lub nie chce widzieć.
6 I
Dzień ten zaczął się od programowych wydatków, bo zaraz z rana przyszła inkasentka z elektrowni (zawsze przychodziła koło 20-go), a później listonoszka przyniosła przesyłkę pobraniową z Klubu Książki „Nowej Wsi”. Jest to książka pt. „Księga wróżb prawdziwych” i na pierwszy rzut oka wydaje się być interesująca. W ten sposób wydaliśmy ponad 200 zł nieplanowanych i trzeba dobrze gospodarzyć, żeby wystarczyło do 15. na wyżywienie.
W pracy miałem innego przodowego, bo mój miał spotkanie z kombatantami PPR z okazji rocznicy powstania tej partii. Muszę przyznać, że nie bardzo się z nim robiło, bo jest za bardzo powolny i praca z nim na dłuższą metę nie wróżyłaby dobrego postępu, a więc i zarobków. W górnictwie potrzebny jest nie tylko rozum, co spryt i pomysłowość, gdyż tylko w ten sposób można coś osiągnąć, tym bardziej że normy są tak wygórowane, że więcej się już chyba nie da.
7 I
No, nareszcie przywieźli mi dzisiaj z zakładu pracy kuchnię węglowo-gazową, na co czekam już prawie cały rok. Co prawda jest używana, ale, jak twierdzą, nowych nie otrzymali mimo zamówienia. Prawdopodobnie już nie produkują takich kuchenek, ale według zapowiedzi prasowych mieli importować z Jugosławii. A u nas taka kuchenka jest konieczna, ponieważ w tym pomieszczeniu nie ma ogrzewania.
W pracy też jeszcze nie jest normalnie, bo chociaż jesteśmy już prawie całkowicie w węglu, to jeszcze nie „idzie” normalnie. Dosyć długo męczyliśmy się przy wrębiarce, zanim pociągnęliśmy ją do przodu. Musieliśmy ją całą dźwigać, bo w żaden sposób nie można było ruszyć, a waży w całości kilka ton. Przy tym o mały włos, a uległbym wypadkowi przez uderzenie liną na skutek zerwania się. Na szczęście zostałem uderzony w górną część hełmu ochronnego, bo gdyby tak 2 cm niżej, to prawie w czoło i nie wiem, czy wtedy byłbym mógł dalej pisać ten pamiętnik. Mimo tych trudności udało nam się wciągnąć tę wrębiarkę do czoła przodka.
8 I
Zaraz z rana Żona zrobiła mi małą awanturę, że za dużo wydaję pieniędzy na gazety. Owszem, przyznam się, że ma trochę racji, gdyż kupuję 4 dzienniki i kilka tygodników, tak że w sumie wydaję prawie 30 zł tygodniowo, i w dodatku nie ma czasu wszystkich przeczytać. Ja jedynie ograniczam się do czytania aktualnych wydarzeń i rozwiązywania krzyżówek, i tylko Żona trochę więcej czyta, a potem mi opowiada.
Kierownik mój oznajmił mi, iż zostałem wytypowany na kurs przodowych równoznaczny z brygadzistą, co było dla mnie dużym zaskoczeniem, bo nigdy się tego nie spodziewałem.
9 I
Niedziela dzisiejsza była dla mnie normalnym dniem, jak każdy inny, ponieważ pracowaliśmy na wszystkich zmianach. Odrabialiśmy jedną z pięciu niedziel tzw. planowych, jakie są nałożone na górnictwo w bieżącym roku. Przepracowanie takiej niedzieli jest bardzo opłacalne, bo oprócz wynagrodzenia, które jest o 100 proc. wyższe, każdy pracownik otrzymuje dodatkowo jeden dzień wolny w miesiącu i oprócz tego jeszcze premię według stawek zaszeregowania. Praca jednak nie była najlepsza, gdyż mieliśmy awarię przenośnika, tracąc w ten sposób ponad 2 godziny.
12 I
Chociaż „fedrujemy” we węglu, to zawsze codziennie mamy jakąś awarię. Prawie każdego dnia zrywa się przenośnik „Skat”. I chociaż są specjaliści z tej dziedziny, to jednak nikt o to nie dba. W ogóle to w naszym oddziale to cały dozór o nic nie dba, po prostu nic ich nie obchodzi, że coś trzeba naprawić czy usprawnić. Z nich też wzięli przykład ludzie, którzy mają zadanie konserwacji wszelkich urządzeń i nic sobie z tego nie robią. Pracują na dniówkę, więc zawsze swoje zarobią, choćby stwarzali tylko pozory roboty. Najgorzej mają ci ludzie, którzy pracują w akordzie, bo muszą sami o wszystko się starać, jeśli chcą zarobić tak, jakby mieli swojej roboty za mało.
13 I
Znów „13” okazała się szczęśliwa, bo otrzymałem premię za wypad grubych asortymentów.
15 I
Sporządziłem bilans dochodów za ub. rok. Zarobiłem netto 52.500 zł, to jest o 7 tys. mniej niż rok przedtem. Żona wyszła 24.700 i tutaj jest wzrost o 1 tysiąc. Jeśli chodzi o ubiegłoroczne wydatki, to dla domu kupiliśmy odkurzacz, rowery dla Mirka i Basi, 2 zegarki i trochę odzieży, rodzinie daliśmy 10 tys. Trzeba tu doliczyć około 40 tys. na wyżywienie i tak mogliśmy zostawić na książeczce tylko 10 tys.
17 I
Znowu nie daliśmy ani grama węgla. Wprawdzie my skończyliśmy swoją robotę z taśmą i „Skatem”, lecz co z tego, kiedy oddział maszynowy nie wymienił wrębnika przy wrębiarce, a dodam, że został przytransportowany przedwczoraj.
24 I
Otrzymałem list i dużo znaczków od Michała z Kujbyszewa (ZSRR). Bardzo lubię otrzymywać od niego listy, bo zawsze przysyła mi dużo znaczków i zawsze takich, jakich potrzebuję. Wspomniał mi, że w przyszłym roku chciałby przyjechać do Polski, a ja mógłbym potem jego odwiedzić.
28 I
Co im się stało, że doprowadzili wodę do naszego przodka? Zaraz inaczej się wrębiło i można śmiało stwierdzić, że praca taka jest przyjemnością, a nie mordęgą, jak było do tej pory, gdzie musiałem połykać masę kurzu (pyłu węglowego), a wiadomo, że praca w takich warunkach przez kilka lat i astma gotowa. Oprócz tego zainstalowano nam oświetlenie, gdyż dotychczas oświetlaliśmy każdy swoją lampą, więc jest widno, że można „nawet szpilki zbierać”. Widać, że coś zaczyna się robić, aby ułatwić naszą ciężką pracę. Nawet kierownik robót górniczych (trzecia osoba po dyrektorze), który nas odwiedził, zdobył się na miły gest, rozmawiając z nami po ludzku, bo przeważnie przechodził bez słowa, ograniczając się jedynie do wskazania nieprawidłowości. Dali nam nowego sztygara, strasznego „marudę”, niedawno awansowano go z robotnika, a w dodatku na niczym się nie zna, odnoszę wrażenie, że jak nie zmieni swego postępowania, to nie będzie cieszył się szacunkiem wśród załogi.
30 I
Wstaliśmy dosyć późno – o 11.00, ponieważ chociaż w niedzielę możemy sobie pozwolić na dłuższe spanie, odrabiając tym samym zaległości, więc śniadanie zjedliśmy razem z obiadem.
Znowu spotkała nas niemiła niespodzianka, bo znowu zepsuła się lodówka, jeszcze tego brakowało do kompletu. Z tą lodówką to coś nie bardzo nam się udało, bo to już nie po raz pierwszy się psuje, ale jakoś dawałem radę sam „naprawić”, potrząsając ją, lecz tym razem nie pomaga, więc trzeba odwołać się do „Eldomu”, gdyż najprawdopodobniej trzeba wymienić agregat i znowu wydatek ponad tysiąc złotych.
W toto-lotku znowu nic nie trafiłem. Gram już od kilku lat i nie miałem nawet czwórki, jedynie trójka wpadnie raz na dwa, trzy miesiące. Na szczęście „Karolinka” jest trochę łaskawsza i przeważnie zwraca mi się za wniesioną opłatę. Żona mi radzi, żebym odkładał z każdej niedzieli po 10 złotych, to szybciej dojdę do miliona niż z wygranej, ja jednak jestem optymistą.
31 I
Jak już do tego przywykliśmy, nawet ostatni dzień stycznia zakończył się pechowo, bo mieliśmy awarię wrębiarki. Jak to dobrze, że skończył się ten styczeń, mamy więc nadzieję, że luty będzie łaskawszy. Sumując więc odchodzący miesiąc, muszę przyznać, że był niekorzystny, i to pod każdym względem, tak w pracy, jak w domu. Przez cały czas towarzyszyły mi przeważnie przykre wydarzenia albo pech. W pracy – wiadomo, jak nie wadliwa organizacja, to zwykły pech i skutek taki, że zdołaliśmy wykonać zaledwie 50 m chodnika, podczas gdy przy dobrych warunkach można zrobić 140 m.
W domu – wiadomo, oboje o mało nie ulegliśmy wypadkom, awarie telewizora, lodówki, pożar z choinki, więc chyba wystarczy. Mieliśmy zamiar odłożyć 2 tys, a nie zostało nic. Z tym gazem to nadal nic się nie zmieniło, gdyż od czasu przywiezienia tej kuchenki nikt się nie pokazał, stoi więc ten stary grat na korytarzu i zawadza. Ale co zrobić, taka to już jest praca ekip remontowo-budowlanych. Jedynie do miłych wydarzeń mogę zaliczyć ten kurs przodowych.
Poinformowano dzisiaj o obniżce cen „Syren” o 5 tys., ale to chyba nikogo zbytnio nie ucieszy, bo gdyby kosztowały 50 tys., to chyba też nie będzie wielu amatorów na te wozy. Ja osobiście nigdy bym nie kupił. Nawet nie pomoże podwyżka cen „Trabantów”.