Kilkakrotnie namawiano go

autor: Kajetan Berezowski

by rzucił górnictwo dla działalności estradowej
 
Brunetki, blondynki, ja wszystkie was dziewczynki całować chcę. Ten wielki przebój z 1935 r. zaśpiewał niezapomniany Jan Kiepura. Sięgali po niego również inni artyści. Wspaniale zabrzmiał m.in. w wykonaniu Zdzisława Doszli. Dziś mało kto pamięta, że dyrektorował on w sześciu kopalniach na Dolnym i Górnym Śląsku. Był zastępcą generalnego dyrektora we Wspólnocie Węgla Kamiennego i przez cztery lata zajmował fotel podsekretarza stanu w Ministerstwie Górnictwa i Energetyki w Katowicach.
Zdzisław Doszla (92 l.) to postać przesympatyczna i barwna. Jego opowieści o tym, jak to drzewiej w górnictwie bywało, można by słuchać godzinami. Z branżą związał się w latach pięćdziesiątych, zaraz po tym, jak otrzymał dyplom z ekonomii. Praca w dobrze płatnej branży górniczej kusiła. Podjął więc ją w kopalni Mieszko w Wałbrzychu. Szybko awansował. Zaczął konstruować plany ruchu zakładu górniczego.
Wówczas uświadomiłem sobie, że muszę czym prędzej uzupełnić wykształcenie górnicze. Zapisałem się do technikum górniczego i go ukończyłem – wspomina.
To niezwykła sprawa, ponieważ zwykle robi się dokładnie odwrotnie. Najpierw zalicza się szkołę średnią, a następnie studia wyższe. On postanowił inaczej. Kiedy jego szef, wyjechawszy do Paryża, zawiadomił zakład, że nie wraca do Polski, Zdzisław Doszla otrzymał polecenie objęcia jego funkcji. I tak rozpoczęła się jego górnicza kariera. Pracy w branży poświęcił 72 lata. Był zastępcą generalnego dyrektora we Wspólnocie Węgla Kamiennego i przez cztery lata zajmował fotel podsekretarza stanu w Ministerstwie Górnictwa i Energetyki w Katowicach.
Praca pracą, ale Zdzisław Doszla miał prywatnie jedną wielką pasję, której na imię muzyka.
– Byłem jeszcze uczniem szkoły średniej w Wałbrzychu, gdy zupełnie niespodziewanie otrzymałem propozycję dołączenia do Lwowskiej Piątki, popularnego wówczas zespołu estradowego. Potrzebowali muzyka w miejsce kolegi, który popadł w tarapaty i musiał zrezygnować z występów. Wypatrzyli mnie, zdaje się, na jednym z koncertów chóru, w którym śpiewałem. Otrzymałem nie lada zadanie nauczenia się całego repertuaru zespołu. Nie było ono łatwe, zwłaszcza w warstwie wokalnej. Artyści bowiem trzy, cztery razy potrafili zmieniać tonację podczas wykonywania jednego numeru. Po prostu, byli profesjonalistami. Ruszyłem z nimi w trasy koncertowe. Poznałem osobiście Lidię Korsakównę, jedną z największych gwiazd polskiej estrady i filmu. Rano była szkoła, wieczorem występy. Publiczność przyjmowała je salwami braw. Czułem się wtedy jak zawodowy artysta – opowiada.
Jako student wygrał dwa konkursy śpiewu solowego. Nauczył się też grać na fortepianie. Kilkakrotnie namawiano go, by rzucił górnictwo dla działalności artystycznej. Za każdym razem twardo odpowiadał: „nie”!
– Nade wszystko lubiłem słuchać muzyki w wykonaniu orkiestr górniczych. Każda kopalnia miała własną, a w 1954 r., gdy rozpoczynałem pracę w górnictwie, były czynne 73 kopalnie węgla kamiennego. W dniu Barbórki orkiestry budziły rankiem mieszkańców osiedli, uczestniczyły w nabożeństwach kościelnych, grały na różnych imprezach, na karczmach piwnych. Pamiętam do dziś, jak łączone były kopalnie Mieszko i Bolesław Chrobry w jedną o nazwie Wałbrzych. Największym problemem było… połączenie orkiestr. Muzycy z jednej kopalni nie godzili się na dyrygenta z drugiej, dając temu wyraz w umyślnym fałszowaniu utworów. Rozwiązałem go w sposób humorystyczny, acz niełatwy, przez sprowadzenie w drodze konkursu dyrygenta z Górnego Śląska, który został zaaprobowany przez wszystkich muzyków. Barbórka nie ucierpiała. Można powiedzieć, że kopalniane orkiestry dęte to specyficzne oddziały kopalń, stwarzające dobrą atmosferę w przeróżnych okolicznościach życia i pracy górników oraz ich rodzin – śmieje się Doszla.
Kolejna jego przygoda z orkiestrą dętą miała już miejsce w Katowicach, gdzie rozpoczął pracę w charakterze zastępcy dyrektora kopalni Staszic. Umówił się wówczas z dyrygentem kopalnianej orkiestry Grzegorzem Mierzwińskim. I tak od słowa do słowa, a potem próba śpiewu. Ten krótki koncert musiał dać wiele do myślenia dyrygentowi, skoro zaproponował dyrektorowi wspólne nagrania.
– Przy akompaniamencie jego orkiestry zarejestrowaliśmy w studio Polskiego Radia w Katowicach sześć utworów, w tym słynne „Brunetki, blondynki”, popisowy numer Jana Kiepury. Poznałem wtedy na własnej skórze, co to znaczy być artystą i nagrywać płyty. Zarejestrowanie jednego utworu kosztowało bite sześć godzin pracy. Harówa niczym w ścianie – wspomina.
Na Barbórkę w 2011 r. Polskie Radio Katowice wydało album Zdzisława Doszli zatytułowany „Kolory Jesieni”. Zawierał 40 jego własnych utworów zagranych przez kompozytora na instrumencie elektronicznym. W sumie były wiceszef resortu górnictwa i energetyki skomponował i utrwalił w ostatnich latach 300 różnych stylowo utworów, umieszczając je na 18 płytach CD.
Barbórki to dla Zdzisława Doszli kolejny przyczynek do snucia wspomnień.
Gdy górnictwo było w formie, z planowanymi dotacjami budżetowymi państwa, stanowiąc jeden z najważniejszych elementów preferowanego wówczas systemu energetycznego kraju, władze centralne dawały temu wyraz, m.in. poprzez gremialne uczestniczenie w centralnych uroczystościach barbórkowych. Zwykle odbywały się one w Spodku w Katowicach. Miały uroczystą oprawę. Przedstawiciele władz wręczali pracownikom górnictwa odznaczenia państwowe i górnicze. Z czasem przeniesiono je do Domu Muzyki i Tańca w Zabrzu.
– Jako zastępca naczelnego dyrektora zjednoczenia węglowego otrzymałem zadanie koordynacji i nadzoru nad przebiegiem części uroczystości. Po uzgodnionym sygnale dostałem informację, że zbliża się kawalkada samochodów rządowych, w sumie ok. 30 pojazdów. Zziębnięci najwyżsi funkcjonariusze przechodzili do pomieszczenia na piętrze, gdzie na stołach rozmieszczone były kanapki, a w termosach stała kawa i herbata. Dopóki w towarzystwie obecni byli Edward Gierek, Wojciech Jaruzelski czy Zbigniew Messner, goście zadowalali się tym, co było na stołach. Gdy tylko przywódcy poproszeni zostali do przygotowanych pokojów, zgodnie z planem, częstowałem gości 40-proc. polonezem. Była taka Barbórka, że do ich ochoczo podstawianych kieliszków wlałem sporo tegoż trunku, tak okropnie byli zmarznięci. Na sygnał funkcjonariuszy ochrony cały orszak gości schodził do głównej sali, gdzie kontynuowano uroczystość wręczania medali. Jednego razu sam odebrałem odznakę „Zasłużony dla górnictwa” – opisuje dawne dzieje Zdzisław Doszla.
Ale jak powiada, zabawa to była tylko na Barbórkę, na co dzień trzeba było twardo walczyć o przyszłość kopalń.
– Kiedyś Leszek Balcerowicz zadał mi pytanie, jak sobie wyobrażam górnictwo w warunkach gospodarki rynkowej. Odpowiedziałem krótko, w ogóle sobie nie wyobrażam. Jeśli chce pan ustalić odgórnie ceny na surowiec, to niech państwo pompuje w tę gałąź gospodarki pieniądze – przekonywałem. Z Warszawą zawsze bardzo ciężko rozmawiało się o górnictwie. Trzeba było nieustannie tam jeździć, przekonywać, namawiać, a bez osobistych kontaktów i przyjaźni to w ogóle nic nie było do załatwienia. Gdy się jednak już dogadało, to na Śląsk płynęły miliony złotych – tłumaczy.
Zdzisław Doszla, pytany o obecną sytuację w branży, załamuje ręce.
– Przede wszystkim nie sporządza się dynamicznych bilansów paliwowo-energetycznych kraju. Nie wiemy, jak będzie kształtować się zapotrzebowanie na surowiec i jego produkcja w kolejnych latach. Niedoszacowanie potrzeb i produkcji węgla oraz innych nośników energii może powodować znaczne straty gospodarcze i społeczne.
Cóż mogę powiedzieć więcej? Chyba jeszcze to, że kompleks Kopalnia Guido i Sztolnia Królowa Luiza w Zabrzu, który rocznie odwiedza ok. 300 tys. osób, ma dalszą perspektywę rozwoju – podsumowuje z przekąsem.