Czynniki prowadzące do katastrofy
Katastrofy z reguły są wynikiem zbiegu wielu okoliczności. Myśląc o przyszłości warto
przyjrzeć się okolicznościom, które mogą mieć wpływ na niekorzystny bieg wydarzeń. Katastrofa, która w mojej ocenie nadciąga, to rozwój pandemii po powrocie dzieci do szkół. Czynników, których współistnienie grozi nam regresem dobrostanu mieszkańców Polski, jest kilka. Dla SmogLabu pisze dr Ludomir Duda.
Pierwszym z czynników jest sytuacja związana ze smogiem. "Oddychamy zatrutym powietrzem i nic się nie dzieje, aż nagle zapadamy na raka, czy dostajemy astmy" - pisze dr Duda
"Nakłady na ochronę zdrowia są w Polsce niższe niż w krajach europejskich, gdzie ten problem nie występuje" - dodaje, opisując drugi czynnik
Trzecim czynnikiem, zdaniem dra Dudy jest sytuacja w szkołach. "Powietrze w klasach jest zanieczyszczone pyłami i kancerogenami, jak dioksyny i benzo(a)piren, bardziej niż powietrze zewnętrzne"
Czynnik pierwszy
To jakość powietrza, którym oddychamy. Niestety skutki zanieczyszczenia powietrza są podobne do planowanych przez trucicieli skutków działania trutek na szczury. Trucizna ma zadziałać z takim opóźnieniem by szczury nie mogły powiązać przyczyny ze skutkiem. W demokratycznym społeczeństwie możliwość łączenia skutków z przyczynami jest osłabiona kadencyjnością władzy. Dla niej skutki wybiegające poza horyzont reelekcji mają drugorzędne znaczenie. Tak z reguły jest ze smogiem. Jedyny udokumentowany wyjątek stanowi przypadek londyński. Oddychamy zatrutym powietrzem i nic się nie dzieje, aż nagle zapadamy na raka, czy dostajemy astmy. Rosnąca, w wyniku ogromnej pracy Alarmów Smogowych, świadomość tego stanu rzeczy jest jednak kroplą w morzu potrzeb. Jednocześnie nie jest w stanie szybko zmienić przyczyn niskiej jakości powietrza – bo przecież główną przyczyną smogu jest katastrofalnie niski standard energetyczny domów jednorodzinnych.
W wyniku pierwszego kryzysu naftowego na początku lat 70. ubiegłego wieku, państwa rozwinięte rozpoczęły działania zmierzające do podniesienia standardu energetycznego budynków jednorodzinnych. Wynikało to z tego, że olej opałowy był w tym przypadku podstawowym źródłem ciepła. Na akcje uświadamiające i wsparcie dla inwestycji termomodernizacyjnych w domach jednorodzinnych wydano do tej pory z dobrym skutkiem miliardy dolarów. Państwa komunistyczne nie zostały dotknięte tym kryzysem, ponieważ podstawowym źródłem ciepła dla domów był w nich węgiel. Poziom jego zużycia był dla władz komunistycznych miarą postępu cywilizacyjnego. Dlatego w sprawie efektywności energetycznej budynków nie zrobiły nic. Niestety zmiana ustroju nie zmieniła tej polityki i kolejne ekipy rządzące robiły wszystko, by nie implementować, w praktyce, ustawodawstwa unijnego prowadzącego do wzrostu efektywności energetycznej. Dotyczy to w szczególności domów jednorodzinnych. W wyniku tych zaniechań znaleźliśmy się w sytuacji, w której wymiana starych kotłów na nowe opalane lepszym, ale droższym paliwem spowoduje wzrost ubóstwa gospodarstw domowych dokonujących takiej wymiany.
Pozostają zatem paliwa o najniższej jakości, a w szczególności wysokokaloryczne odpady. Zatem likwidacja trujących otoczenie starych kotłów spalających śmieci przez ich wyminę na nowe, opalane „czystymi” paliwami jest pomyleniem skutku z przyczyną i spowoduje wzrost ubóstwa. Zresztą problem jest głębszy i dotyczy ideologicznej niechęci klasy politycznej do poprawy efektywności energetycznej, ponieważ uderzyłoby to w monopol paliwowo-energetyczny. Skutkiem tego jest przyzwolenie na przerzucanie na społeczeństwo kosztów w postaci szkód środowiskowych, powodowanych przez firmy energetyczne. Ta ideologiczna niechęć do efektywności energetycznej i szczególna ochrona instalacji spalających „nasze czarne złoto” powoduje, że nawet gdyby niemożliwe stało się możliwe i zlikwidowano by „kopciuchy” emitujące zanieczyszczenia do atmosfery, to jakość powietrza, za którą w ponad połowie odpowiada przemysł i transport, nadal przekraczałaby wszelkie dopuszczalne normy zanieczyszczeń.
Drugi czynnik
Służba zdrowia. Wydawałoby się oczywistym, że zła jakość powietrza, skutkująca ogromnym wzrostem liczby chorych na schorzenia nią wywoływane, będzie przynajmniej częściowo kompensowana wyższymi nakładami na leczenie. Czyli trujemy was, bo to stymuluje wzrost dochodu narodowego i pozwala nam czerpać profity z monopolu paliwowo-energetycznego, ale za to leczymy skutecznie tych, co zachorują. Tymczasem jest niestety odwrotnie.
Nakłady na ochronę zdrowia są w Polsce niższe niż w krajach europejskich, gdzie ten problem nie występuje. Nieadekwatność tych nakładów w stosunku do potrzeb wywołanych stanem środowiska, powoduje niemożność udzielenia pomocy większości poszkodowanym wskutek złej jakości powietrza. W obliczu tych faktów zmuszeni jesteśmy pogodzić się z fasadowością służby zdrowia. Jest ona obecna w debacie publicznej, ale znika, gdy jest potrzebna. Na realną pomoc medyczną mogą liczyć już tylko posiadacze złotych kart prywatnych ubezpieczycieli.
Czynnik trzeci
Lecz pewnie nie ostatni. W mojej ocenia najgroźniejszy – jakość powietrza w szkołach. To ona sprawi, że skutki fatalnej jakości powietrza w Polsce będą trwały dziesięciolecia po zlikwidowaniu smogu. Jakość mikroklimatu wewnętrznego w szkołach jest superpozycją dwu czynników: jakości powietrza zewnętrznego i systemu wentylacyjnego. System ten w 99,99% jest połączeniem instalacji wentylacji grawitacyjnej i wietrzenia klas na przerwach. Taki sposób wentylacji powoduje sukcesywne zwiększanie stężenia zanieczyszczeń pyłowych, ponieważ przy każdym otwarciu okien wprowadzamy nową porcję zanieczyszczeń, z których część tworzy kolejną warstwę na wszystkich powierzchniach, a w wyniku ruchu dzieci unosi się z powrotem. Tym samym powietrze w klasach jest zanieczyszczone pyłami i kancerogenami, jak dioksyny i benzo(a)piren, bardziej niż powietrze zewnętrzne. Taka koncentracja zanieczyszczeń skutecznie okalecza młode organizmy obniżając potencjał przyszłych pracowników. Ich kreatywność i produktywność zostanie osłabiona w wyniku powszechności chronicznych chorób układów: oddechowego, krążenia, nerwowego, epidemii zachorowań na raka i obniżonego poziom inteligencji. Będzie to miało negatywny wpływ na międzynarodową konkurencyjność polskiej gospodarki.
Trzeba tu dodać, że efektem źle wentylowanych szkół jest również zanieczyszczenie mikrobiologiczne powietrza, którym oddychają dzieci. Każdy oddech i kichnięcie chorego dziecka skuteczne przenosi patogeny na pozostałe dzieci, te zakażają rodziców itd. Tak wszyta w system edukacyjny bomba biologiczna może uczynić kraj bezbronnym wobec epidemii.
Skalę zagrożenia z tego tytułu poznamy jesienią, po wpuszczeniu dzieci do szkół. Nie byłoby tego zagrożenia, gdyby szkoły były właściwie wentylowane, ponieważ przy trzech do czterech wymianach powietrza na godzinę (a tyle potrzeba dla efektywnego procesu dydaktycznego), cząsteczki bioareozolu są praktycznie natychmiast usuwane z pomieszczenia i radykalnie maleje prawdopodobieństwo zakażenia. To dlatego na salach operacyjnych wymagane jest dziesięć wymian powietrza na godzinę.
Nie tylko smog
Smogowi w klasach, rujnującemu zdrowie dzieci, towarzyszy wysoki poziom stężenia CO2 – praktycznie niwelujący wysiłki edukacyjne nauczycieli. W wentylowanej zgodnie z zaleceniami europejskimi klasie, stężenie CO2 nie powinno przekraczać wartości 1000 ppm. Amerykańska norma wentylacyjna już w latach 70. ubiegłego wieku zalecała dla pomieszczeń biurowych stężenie CO2 poniżej 800 ppm, ponieważ powyżej tego poziomu wyraźnie spada wydajność pracy umysłowej. Tymczasem w 99% polskich szkół mamy mniej niż jedną wymianę na godzinę, co prowadzi do wzrostu stężenie CO2 przekraczającego 2500 ppm. Na przykład, według prowadzonych badań Państwowej Inspekcji Pracy, w wielu łódzkich szkołach odnotowano stężenia CO2 przekraczające 4000 ppm. Takie stężenie CO2 w chlewni spowodowałoby interwencję służb weterynaryjnych. Na straży dobrostanu świń, poza służbami weterynaryjnymi, stoi chciwość hodowców. Dlatego żaden hodowca nie dopuści do takiej sytuacji, bo świnie zaczną chorować i tracić na wadze. W interesie hodowcy leży przecież efektywny proces zamiany karmy na mięso. Niestety, jak widać, nikt nie ma interesu w ratowaniu polskich dzieci. Na straży status quo jakości powietrza w polskich szkołach stoi chciwość klasy politycznej, której głównym żywicielem jest sektor paliwowo-energetyczny. Warto dodać, że wdrożenie w szkołach nowoczesnych systemów wentylacji z rekuperacją przyniosłoby oszczędność rzędu 30% kosztów ogrzewania. Gdyby zmodernizować systemy wentylacyjne w całym sektorze komunalnym, spadek zużycia energii pierwotnej w skali całej gospodarki przekroczyłby 10%. Poniekąd paradoksalnie, inwestycje w skuteczną wentylację z filtracją powietrza wewnątrz pomieszczeń powinny o 80% ograniczyć negatywne skutki smogu, bo statystycznie jedynie 20% czasu przebywamy na zewnątrz pomieszczeń.
W wyniku zbiegu trzech opisanych powyżej czynników pogarsza się systematycznie stan zdrowia polskiego społeczeństwa, skraca średnia długość życia i osłabia konkurencyjność naszej gospodarki. Te procesy narastają powoli i umykają przez to uwadze większości rodaków. Niestety wszystko wskazuje na to, że powrót dzieci do szkół może te procesy radykalnie przyśpieszyć. Wtedy spostrzeżemy, że wyczerpały się zasoby zapewniające milczącej większości ciepłą wodę w kranie, a raz zburzonego poczucia bezpieczeństwa nie da się odbudować kolejnym transferem „+”. Czeka nas wtedy, być może, kolejna rewolucyjna zmiana ustroju, która albo zbuduje społeczeństwo obywatelskie, jako jedyne antidotum na tę katastrofę, albo zmieni Polskę w państwo upadłe.